Rozdział 25. Zaczynam rozumieć

Rozdział dedykuję komuś, bez kogo ten nigdy by nie powstał.
To dla Ciebie, D.

***
W snach nie czuje się bólu; człowiek zawsze się budzi, zanim zacznie się prawdziwe cierpienie.
~ Stephen King


- Zaczekaj tu. - z nieopisanym wyrazem twarzy, kulejąc na prawą nogę, brunet wrócił do swojej posiadłości. Michelle nerwowo szukała chusteczek w kieszeniach spodni. Łzy płynęły po jej policzkach za każdym razem, gdy w jej głowie pojawiała się myśl o Jimim. W ciągu trzech minut Lemmy znów zjawił się przed jej obliczem. - Weź to. - wręczył jej niezbyt dużą białą paczkę do ręki. - Weź to i nie waż się tego kiedykolwiek oddawać. Niech to będzie moje... odpuszczenie grzechów. 
Dobrze wiedziała co jest w środku. Jeszcze lepiej wiedziała z czego chciał by go rozgrzeszyła. Nie oponowała. Szepnęła tylko dziękuję i odwróciła się w stronę bramy. Znów próbowała się skupić na żwirze chrupiącym pod jej stopami, tylko tak mogła spokojnie wsiąść na motocykl i nie oszaleć. Schowała obie paczki i patrząc w ziemię, założyła kask.


Los Angeles, 10.02.1997 r.
W szpitalu siedzieli jak na szpilkach. Żaden doktor nie zamienił z nimi choćby słówka w czasie poniedziałkowego poranka. Każdy śpieszył w swoją stronę. A oni stawali na głowie, by mały czuł się jak najlepiej. Największym wsparciem byli dla nich Reyesowie. Janet i Samuel zdawali się żyć normalnie. Dużo się śmiali, nigdy nie narzekali i potrafili spojrzeć życiu prosto w oczy. Bezustannie mieli nadzieję, że nadchodzące jutro przyniesie pozytywne wyniki badań, spakują manatki i powrócą do swojego małego domku w południowej Arizonie.
A kim była Janet? Farbowaną blondynką, z włosami zwykle spiętymi w kuca. W młodości trochę poszalała, dwa lata wcześniej usunęła nawet tatuaż z przedramienia i szybko zapomniała o zuchwałych snach. Gdy poznali się z Samem, ten zgrywał franta, lecz po kilku miesiącach wyszedł z niego potulny baranek. Nie byli zwyczajną parą. Znali się jak łyse konie, zamieszkali razem w wynajętych czterech ścianach. Często trzaskali drzwiami, ale woleli budzić się obok siebie i znosić te wszystkie cudowności bycia razem. A gdy na świat przyszedł Anthony, wszystko miało się unormować. I przez 4 lata wszystko było unormowane. Sam budował dom, Janet zajmowała się dzieckiem. Cholerna choroba wywróciła ich świat do góry nogami. Ale do góry nogami też da się żyć. Może dlatego teraz byli świadomi swojej siły. Wewnętrzna motywacja napędzała ich każdego ranka. Bez zbędnego myślenia wstawali rano jeszcze zanim zadzwonił budzik. Nie skupiali się na tym co nie było istotne. Razem brali prysznic, razem się przebierali, razem robili śniadanie, jedli, zmywali i jechali do Anthony'ego. Po drugiej stronie miasta żyły dwie inne osoby. W dwóch osobnych domach, z zupełnie inną historią, z innym nastawieniem do życia, z innymi problemami i inną wizją normalności. Michelle powtarzała sobie w kółko nie myśl, nie myśl, nie myśl, nie myśl... Saul wcale nie miał ochoty wychodzić rano spod pościeli. Patrzył na szklankę wody, która potrafiła nienaruszona stać przez kilka dni na komodzie tuż obok jego łóżka. Gdy Michelle brała prysznic, nie wiedziała czy to woda, czy łzy ściekają po jej twarzy. Saul kąpał się wieczorem. Michelle nie zjadała śniadania. Saul zjadał nędzną kanapkę z serem, którego miał po dziurki w nosie. Nie uśmiechali się do nikogo. Nie mówili ani słowa. Nie zwracali uwagi na to co na siebie zakładają. Hudsonowie i Reyesowie wychodzili z domu o tej samej porze. Nikt z nich nie wiedział co przyniesie dzień, bo, jak mawiał (pewnie nie)jeden człowiek, życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi

Dzieci żyją we własnym świecie. Może nie umieją nam tego przekazać, ale wiedzą dużo więcej niż nam się wydaje. Zawsze zadają dużo pytań. Są na świecie setki tysięcy dorosłych, którzy niewiarygodnie zazdroszczą im tej umiejętności. Wśród nich była Michelle. Codziennie zastanawiała się czy to dobry moment by zapytać Janet o to, jak sobie daje tak świetnie radę, o to dlaczego nie załamuje się tak jak ona, dlaczego potrafi patrzeć na Anthony'ego z iskierkami w oczach, dlaczego przytula go i nie ma ochoty się rozpłakać, dlaczego tak cholernie wierzy, że wszystko będzie dobrze. Kiedy nie myślała o tych pytaniach, myślała o Slashu. Zastanawiała się co będzie jak już Jimi będzie zdrowy, co kiedy już wszystko będzie dobrze? Przecież wszystko musiało się w końcu ułożyć po jej myśli. Gdzieś z tyłu głowy tkwiło jednak przekonanie, że w życiu rzadko coś układa się po naszej myśli. Zdecydowała. Po kilku godzinach wpatrywania się w spokojny sen Jima po kolejnej chemii zaczęła układać sobie w głowie plan. Zapisywała w myślach wszystkie swoje postanowienia. Nagle odzyskała wewnętrzny spokój. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że teraz będzie lepiej. Wzięła się w garść. Tak po prostu. Zaczynała rozumieć co sprawiło, że przez chwilę myślała, że wszystko się ułoży i będzie jak dawniej. Przecież wcale nie chciała tego dawniej. Aby ruszyć naprzód, trzeba zapomnieć o przeszłości. Znowu ten człowiek. Mimo że był głupi to dużo rozumiał. Kojarzycie te momenty, w których wszystkie wasze myśli się rozjaśniają? Ja też nie. Może to się dzieje tylko w filmach. Jednak umysł Michelle stał się teraz przejrzysty. Znalazła się na wyższym poziomie, tak jakby poruszała się dalej na drodze do oświecenia, wyższej świadomości. Może nie bez przyczyny wiodła ascetyczny tryb życia? Może końcem miało być odrodzenie? Tłumaczyła to sobie na wiele sposobów. Wiedziała już, że niezależnie od tego jak potoczą się losy Jima, zakończy coś co powinna zakończyć już dawno. Coś, co nie pozwalało jej rozwinąć skrzydeł. Coś, co sprawi, że jak tylko Jim wyzdrowieje to zda sobie sprawę, że poza dzieckiem nie ma niczego. Wiedziała jednak, że to jej nie powstrzyma. Wracała do swoich dawnych przekonań i już się nie bała. Nigdy wcześniej się nad nimi nie zastanawiała, może te wszystkie wydarzenia były potrzebne by odnalazła samą siebie? 

Przestała zazdrościć Janet, że potrafi się modlić. Przypomniała sobie słowa z pewnej książki, które były dla niej wystarczającym wyjaśnieniem przez długie lata. Przyczyną wzmożonej pobożności wśród mas jest zazwyczaj poczucie niepewności życia i mienia wobec braku stabilności politycznej i ekonomicznej. W przypadku indywidualnych ludzi można by te czynniki zamienić na brak pewności oraz brak zdrowia. Nigdy więcej nie poszła do kaplicy. Skupiła się na tym, na czym naprawdę powinna. Na tym co wiedziała na pewno. Zaczęła szukać najlepszych specjalistów. Miała pieniądze. Lemmy Kilmister ją uratował. Co cię nie zabije to cię wzmocni, nie?

Wzmocniona i nie zabita weszła do szpitala prawą nogą. Pewność siebie przyszła tam, gdzie nigdy wcześniej nie gościła. Jeszcze nie wypełniała jej od stóp aż po czubek głowy, jednak dobrze wiedziała, że nie da się tak łatwo pokonać. Jeszcze przez moment krytykowała siebie za to, że prawie pozwoliła, by zrobiono z niej wariatkę i zamknięto na oddziale psychiatrycznym. Krytykowała się za swoją naiwność, wiarę w ułudę, w głupkowate kiedyś będzie dobrze i inne teksty, które tak często Mulat jej powtarzał. Wcale tego nie potrzebowała. Nie chciała więcej słyszeć nie płacz, kiedy miała ochotę wyrazić emocje. Nigdy więcej żadnego durnego nigdy nie jest za późno. To kłamstwo. Nie da się cofnąć czasu. Jeśli masz 35 lat i do tej pory nie zabrałeś się za treningi, to nie będzie już z ciebie lekkoatlety. Jeśli przez 20 lat znajomości nie zdążyłeś poznać drugiej osoby, to chyba najwyższa pora zamknąć ten rozdział i iść dalej.
- Cześć - powiedziała z szeroko otwartymi oczami. 
- Hej - odparł Slash, uśmiechając się przez łzy. Wrażliwość. Szkoda, że dopiero po takim czasie ją w sobie odkrył. Szkoda, że nie był wystarczająco wrażliwy, żeby nie zniszczyć jej życia. Ale nie szkodzi. To był tylko sprawdzian. Przygotowany przez Boga, Absolut, koło fortuny, byt doskonały czy przez ufoludki. Nieważne. Zdała go na piątkę. Po długiej walce zrozumiała prawie wszystko. Sporo pytań pozostawało jeszcze bez odpowiedzi. Jak to się stało? Oświecenie. Tak nagle. Jak w filmach. To jedno zdarzyło się naprawdę. 
- Jim jest na badaniach? - zapytała, zawiesiwszy granatowy trencz na wieszaku w sali i założywszy specjalny fartuch.
- Tak, zaraz powinien wrócić - skinęła głową na znak, że rozumie. Saul patrzył na nią badawczo. Zauważył. - Coś się stało? - zapytał niepewnie. Jej źrenice zmniejszyły się nieznacznie, gdy podniosła wzrok. Kolor jej oczu doskonale kontrastował ze ścianami sali nr 14.
- Nie. - odparła, patrząc mu prosto w oczy. Głupie oczy. Niczego tam nie ma. - Dlaczego tak myślisz? - wzruszył ramionami, nie miał pojęcia jaka drzemała w niej siła.
- Wyglądasz… inaczej. – rzekł w końcu, sprawiając, że jej kąciki ust drgnęły.
- Znalazłam lekarza dla Jimiego. Wysłałam mu wyniki. Powiedział, że jeśli przeniesiemy go do Nowego Jorku, to podejmie się leczenia. Jest najlepszy w kraju. – Slash patrzył na nią w oszołomieniu. Nawet mu do głowy nie przyszło, żeby szukać pomocy gdzie indziej. Zrobiło mu się odrobinę głupio, ale zaraz zapomniał o swoim wstydzie. 
- Świetnie! Ale… - przełknął ślinę – stać nas na to? – od razu pokiwała głową i wyjęła z kieszeni kopertę od Lemmy’ego. Koniec kłamstw.
- Odebrałam to za ciebie. – powiedziała, sprawdzając jak zmienia się wyraz twarzy mężczyzny.
- Ekhm… jasne… mogłem sam…nie no spoko. – poczuł się jak dziecko. Nie chciał się tak czuć. Nie mogła być silniejsza od niego. Była.


Nowy Jork, 23.02.1997 r.
To niewiarygodne jak szybko można załatwić formalności, kiedy gra toczy się o życie dziecka. Polecieli z pełną obsługą medyczną. Za pieniądze zdrowia nie kupisz? No nie do końca.
Axl i Kate zdążyli już otrząsnąć się z początkowego szoku. Kate nie potrafiła powstrzymać uśmiechu kiedy zobaczyła Michelle tuż przed wyjazdem. To nie była ta sama kobieta. Jej wzrok był na powrót bystry, postawa wyprostowana, twarz poważna a głos stanowczy. Jeszcze nie wiedziała co się stało. Jeszcze nie wiedziała, że Michelle w końcu posłucha jej rad sprzed kilku miesięcy. Na wszystko przyjdzie czas.

Axl poleciał do Nowego Jorku razem z Hudsonami. Przy okazji dał wywiad po długiej nieobecności Gunsów na rockowej scenie. Wiele powstało już teorii. Jeszcze więcej domniemanych świadków widziało jak członkowie zespołu kłócili się ze sobą, bo nie mogli się zdecydować, który kolor butów wybrać tym razem. Ludzie śmiali się, fani tęsknili, reporterzy zacierali ręce na każdą plotkę. Prawda była dużo nudniejsza. Rzeczywistość zawsze jest nudna. Jakaś tam choroba czy współczucie są niczym w porównaniu z kolorem majtek supergwiazdy. Teraz nie o takich rzeczach się pisze. Axl nie chciał żeby ludzie całkowicie zapomnieli o Gunsach. Był cierpliwy i wiedział, że kiedyś na pewno znowu zagrają razem. Szukał wciąż jednak nowego składu, pisał nowe piosenki. Nie chciał się poddać tak łatwo.
- Co się dzieje z zespołem? Jakie są perspektywy na przyszłość? Czy jeszcze kiedykolwiek się zejdziecie?
- Na wszystko przyjdzie czas. – odpowiadał.


Po kilku tygodniach Jimi zaczął wyglądać lepiej. Wyniki się poprawiły. Starszy pan w śmiesznych spodniach w kratkę, dr. Mark N Stein, z 33-letnim doświadczeniem, był doskonały. Z Michelle rozmawiał jak z lekarzem. Właśnie tego chciała najbardziej. Nie chodziło o to, że nagle jej serce skamieniało i zrobiła się zimna. Zaczęła rozumieć o co chodzi w życiu. Mała wewnętrzna inspiracja wywołała rewolucję. Po raz pierwszy w życiu pozwoliła sobie na filozofowanie. Zadała sobie to oklepane, nurtujące pytanie, które zadają sobie wielcy myśliciele i mali zwykli ludzie od kilku tysięcy lat: po co żyjemy? Odpowiedź była długa i wyczerpująca. Powoli odnajdywała sens w chorobie, cierpieniu, stagnacji, rozwoju, miłości, bliskości i tym tysiącu pozostałych rzeczy, o których można by pisać po kres moich dni.
- A pójdziemy kiedyś na spacer po Nowym Jorku? – zapytał pewnego dnia mały, kiedy najwidoczniej czuł się jak nowo narodzony.
- Jasne, kochanie. Chciałbyś zobaczyć coś konkretnego? – Chelle zapytała z iskierkami w oczach, coraz bardziej świadoma potęgi matczynej miłości.
- Chciałbym zobaczyć to miejsce, gdzie umarł John Lennon. – Saul, siedzący tuż obok, poczuł niemałą dumę. To on opowiadał mu historię Lennona.
- Dakota Apartments. Zabiorę Cię tam już niedługo. – chłopcy zagłębili się w temat, a ona po raz kolejny dała się ponieść myślom do innego wymiaru. Kiedy rozważała czy przeniesienie się do Nowego Jorku na stałe byłoby dobrym pomysłem, zadzwonił telefon. Serce szybciej zabiło w jej piersi. Złe przeczucie. W słuchawce szlochanie. 
- Halo? Kto mówi? – zapytała, czując mały niepokój. Słowa, które nadeszły spadły na nią jak grom z jasnego nieba.
- Anthony nie dał rady.

***
Kilka słów od autorki:
Kopę lat! Naprawdę długo. Chyba nie ma sensu się tłumaczyć. Nie mam prawa już niczego oczekiwać po tak długiej przerwie. Ostatni rozdział opublikowałam 19.04.2015 roku. To niesamowite uczucie znowu coś napisać. Znowu czuć ekscytację wysyłając Wam powiadomienia. Co się ze mną działo? W dwa lata sporo się zmieniło. Również styl, odrobinę, z tego co zauważyłam. Próbowałam pisać, tworzyłam skrawki koncepcji, ale nigdy nie skupiłam się na nich na tyle, żeby napisać coś sensownego. Pierwsza część tego rozdziału powstała przed kilkoma miesiącami, druga - przed niecałą godziną. 

Wiem, że kilka osób czekało. Bardzo dziękuję Wam za wsparcie! Podziwiam Waszą wytrwałość :)
Mam nadzieję, że warto było czekać. A jeśli nie, to przyjmuję krytykę na klatę.
Szczególnie dziękuję za wsparcie tym, którzy pisali komentarze i maile! Zawsze po czymś takim włączałam Word'a i zapisywałam kilka zdań. 
Nie obiecuję powrotu. Może wyrobię sobie nawyk pisania 400 słów dziennie, ale nie chcę dawać fałszywej nadziei.

Trzymajcie się! ♥
~ Reverie.

Komentarze

  1. ŚWIĘTY MORRISONIE, TO SIĘ STAŁO!!
    SKOMENTUJE JAK WRÓCĘ DO DOMU // Joanne

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku!! A już myślałam, że to nigdy nie nastąpi!! Reverie, nareszcie! Nareszcie.
    Dobrze przeczytać w końcu coś spod Twojej ręki, bo stęskniłam się okropnie i tyle wątków nie zostało wyjaśnionych. Rozdział wreszcie z pozytywnymi przesłankami (do pewnego momentu), Jimi nam pięknieje, Michelle i Slash... no, chyba trochę lepiej, nie? Tylko mam nadzieję, że to nie (kolejna) cisza przed burzą.
    W sumie nie wiem nawet, co ci tu naskrobać, bo wrażenie zrobiło na mnie głównie to, że w ogóle coś się tutaj pojawiło, ale wiedz, że czekam dalej i mam nadzieję, że coś pojawi się tu odrobinkę szybciej. Buzi i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam całe opowiadanie w dwa dni i nie mogę się doczekać konfynuacji!!❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę, naprawdę spodobał mi się Twój sposób pisania. Pomińmy drobne błędy, jakże mało istotne :)

    Tak po za tym, jaki mamy dzisiaj ładny wieczór! Spadł śnieg, no i fajnie ;)
    [to taka aluzja do powitania, po prostu nie lubię pisać w komentarzach "dobry wieczór", ale tym się nie przejmuj].

    Może zdziwiło Cię, skąd przybyłam i wylądowałam akurat u Ciebie, choć dla mnie to też mało ważne. Dla mnie liczy się fakt, że w ogóle znalazłam Ciebie i Twojego bloga!
    Miałam w głowie jedno porównanie, ale chyba nietrafne.
    Wracając do kwestii rozdziału, nie będę się jakoś rozwlekle rozpisywała. Po prostu napiszę, co mi w duszy gra! :)
    Ucieszyła mnie obecność Slasha, ale z drugiej strony co jest takiego wesołego w chorobie?
    Czasami zastanawiam się podobnie jak Michelle w Twoim opowiadaniu. Po co komuś takie świństwo? Może to stwierdzenie brzmi i wygląda brutalnie, ale zwyczajnie dziwię się. Dziwię się, że jeden człowiek jest zdrowy jak ryba, a drugi tak chory, że nie wstaje z łóżka. I taka postać rzeczy jest sprawiedliwością?
    Tak, ludzie mówią na około to czy tamto, a często z tych gadanin nic nie wynika. Nie wiem, czym kieruje się "ten świat nad nami" albo "ten na górze", ale myślę, że tego nie da się wytłumaczyć. Choćby się starano, gdybano i wymyślano wiele reguł dla pojedynczej teorii - to możliwe dla niemożliwego :)
    Ach, tak się skupiłam na jednej rzeczy, zapominając o pozostałych. Jimi wie, co dobre :) Już wie, kim był John Lennon.
    Kurcze, wielka szkoda... Był i nagle go nie ma. Zniknął. Tak magicznie, a bezradnie. Tak jak niedawno Tom Petty.
    A słuchało się jego piosenek z myślą, że on przynajmniej jeszcze bywa na tym świecie. To takie niezrozumiałe...
    Kurcze, w dodatku ta wiadomość na końcu rozdziału o śmierci Anthony'ego. Kolejne potknięcie dla Michelle.
    Reverie, mam nadzieję, że później dasz Michelle trochę odetchnąć. I zabierzesz Jimiego na spacer po Nowym Jorku ;)

    Być może nie napisałam zbyt dużo, a może wręcz odwrotnie, ale cieszę się, że miałam okazję coś napisać.
    Życzę Ci natchnienia, tak dużego, by udźwignęło ciężar myśli Michelle! :))

    Britstone.

    OdpowiedzUsuń
  5. to byly najlepsze opowiadania jakie kiedykolwiek czytalam w necie, a czytalam sporo, teraz niestety nie mam czasu poczytac, ale cos czuje ze na swieta tu wroce i przeczytam wszystko od dechy do dechy, blagam pisz, bo masz ogromny talent <3

    OdpowiedzUsuń
  6. O MÓJ BOŻE... tyle na to czekałam, zaczynałam tracić nadzieje.... witaj ponownie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziewczyno! Odezwij się do mnie jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń
  8. Reverie... blagam.. napisz cos. Juz tyle czasu wchodze i sprawdzam, tesknie, przypominam sobie te wszystkie piekne rozdzialy. Tyle opowiadan czytalam, ale twoje to wyzyny. Wyzyny przekazywania uczuc, stylu, dokladnosci. Wiem, ze czasem sie nie chce, ale jestem pewna, ze jeszcze pare osob czeka. Czeka niecierpliwie. Kocham!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zajebiście podoba mi się ta przemiana Chelle! <3 <3 <3 super to wyszło, wreszcie pozbierała się i teraz to już wszystko musi iść po jej myśli. Taka Cheele zdecydowanie misię podoba. Świetnie pokazałaś jej przemianę. <3

    Fajnie czytało się też różnice między państwem Hudson, a rodzicami Anthony'ego. Te rodziny są tak skrajnie różne i na tak skrajnie różne sposoby przechodzą przez chorobę dzieci.

    Coś czuję, że zanosi się na reaktywacje Gunsów i skoro Slash nie ma ostatnio kasy, to pewnie też dołączy do reszty kapeli. Axl go pewnie przekona, bo widać, że rudzielcowi zależy na tym by Guns n Roses nie zniknęło że sceny muzycznej na dobre.

    Ej, ejej! CO?! Anthony nie dał rady, czyli nie żyje?! NIE! Nosz kurde! Takie zakończenie smutne. Jejeku, szkoda go. Był takim fajnym, rezolutnym dzieciakiem :ccc

    Przechodzę od razu do kolejnego rozdziału, bo mam jakąś niepochamowaną ochotę zobaczyć co dalej

    Pozdrowionka :*

    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 29. Brother from another mother

Rozdział 87. I'm useless.