Rozdział 26. Białe róże i naiwne sentymenty




29.03.1997, Nowy York
     Co to znaczy nie dał rady? Anthony nie dał rady? Czyli, że co...? Że on...? Ale jak to...? Przez kolejne kilka dni, aż do momentu kiedy ujrzała małą brązową trumnę w starej kapliczce w Tucson w Arizonie, nie potrafiła pozbierać myśli. Anthony przegrał walkę z rakiem. Janet opowiedziała jej jak jeszcze rano poprzedniego dnia potrafił rozbawić całe grono pielęgniarek swoim niezwykłym sposobem bycia i jak tysiąc razy zapytał o Jima. Zdążył nawet poukładać zabawki na metalowej półce, pogłaskać tatę po głowie, dać buziaka mamie. Jednak gdy przyszła pora obiadu jakoś nie miał ochoty na pachnące, gotowane warzywa. Może później. Podwieczorek przespał z grymasem na twarzy. Od kolacji szlochał w tę jego ulubioną poduszeczkę w niebieskiej poszewce, na której wymalowany był słonik. Potem bezustannie powtarzał, że wszystko go boli. Janet i Samuel wiedzieli co nadchodzi. Lekarz prowadzący dał im znać już na samym początku, że wyniki z tamtego ranka nie są najlepsze i należy spodziewać się najgorszego. Wystąpiły przerzuty. W nocy stan Anthony-ego znacznie się pogorszył. Leki przeciwbólowe wystarczą jeszcze tylko na kilka - może kilkanaście - godzin, później organizm zacznie je odrzucać. Reyesowie robili wszystko co mogli, żeby ułatwić Anthony-emu znoszenie bólu. Po długiej rozmowie lekarz zaproponował podanie morfiny, tak aby mógł spokojnie odejść. To jedyne co można było zrobić, żeby Anthony nie cierpiał. Mieli dać mu znać kiedy będą gotowi. Jak można być gotowym na coś takiego?! Oboje mieli ochotę krzyczeć, walić rękami o ściany i uciec... ale zamiast tego przyjęli z godnością najgorszą wiadomość jaką mogą dostać rodzice. Nie ma już ratunku. Na kilka godzin przed śmiercią Anthy otworzył oczy i sennie spojrzał na swoich rodziców. Poprosił by położyli się obok - tak jak za każdym razem, gdy zasypiał. Nie potrafili już powstrzymać łez. Przez kolejne cztery godziny leżeli w trójkę na łóżku, objęci, zrozpaczeni, niegotowi. Kiedy Anthony znowu zaczął odczuwać ból spojrzeli na siebie. To już czas. Janet wzięła głęboki oddech i uścisnęła dłoń Sama. Czy kiedykolwiek na świecie było coś gorszego niż wyjście z sali nr 14, przejście przez korytarz, unikanie wzroku sióstr w białych kitlach i wejście do gabinetu lekarza? Nie. Na pewno nie. Nie musiał nic mówić. Lekarz od razu wiedział. Sam wrócił na salę. Położył się na łóżku tak jak wcześniej. I zaczął płakać.
- Kocham Cię Anthy, słyszysz? - mówiła Janet przez łzy. - Ja i tatuś bardzo Cię kochamy. Jesteś najlepszym co... co nas kiedykolwiek spotkało. Jesteś takim mądrym... uroczym... chłopcem... - nie mogła powiedzieć już ani słowa. Chwilę później przyszedł lekarz i po krótkim przygotowaniu wprowadził strzykawkę do kroplówki Anthony'ego.
     Powoli chłopiec stawał się zupełnie spokojny i cichy. Jakby właśnie skończył najbardziej wyczerpującą zabawę życia i pragnął już tylko odpoczynku. Przez ostatnie trzy godziny czuwali nad swoim dzieckiem. Powoli zasypiał. Odchodził na zawsze. Tak po prostu. Jego dusza, jeśli istniała, wznosiła się coraz wyżej. Czuli to wyraźnie, bo temperatura ciała chłopca powoli malała. Nie potrafili spojrzeć sobie w oczy, mocno trzymali małe ciało pomiędzy swoimi.
     3 dni później Reyesowie po raz ostatni w życiu spotkali się z Hudsonami. Jimi został w Nowym Jorku pod okiem najlepszego zespołu. Nie miał pojęcia co stało się z jego szpitalnym przyjacielem. Michelle i Saul zadecydowali, że z szacunku do Anthony'ego polecą na ceremonię ostatniego pożegnania. Stali obok siebie wpatrzeni w małe drewniane pudełko otoczone setkami kwiatów. Nie ukrywali szoku ani cierpienia. Łzy spływały po ich policzkach a w środku czuli strach, że tam mógłby leżeć Jim oraz wdzięczność, że tak nie było. Egoistyczne uczucie? Nie. Miałbyś tak samo. Ludzie przechodzili obok wykopanego dołu, gdzie już opuszczono trumnę i wrzucali kwiaty do środka. Białe róże spadały w dół jak zaklęte. Uderzały o drewniane wieczko, odbijały się i drżąc, spadały niżej. Pokrywały czarną ziemię swoją niewinnością. Reyes'owie byli spokojni. Widać, że nie przespali nocy. Janet ściskała w dłoniach poduszeczkę i misia. Kiedy już tylko we dwoje zostali przy grobie, upadła na kolana i gorzko zapłakała. Sam zrobił to samo. Niekontrolowane spazmy przeszywały ich ciała. Właśnie w tym momencie dotarło do nich co działo się przez ostatni tydzień...

     Życie musiało jednak toczyć się dalej. 21 kwietnia 1997 Axl Rose ponownie został ojcem. Mała Betty Rose już od pierwszych chwil życia zapowiadała się na znaną śpiewaczkę. Kate i Axl dzielnie stawiali czoło bezsennym nocom i każdą chwilę, gdy mała spała starali się wykorzystać właśnie na sen. Do pewnego stopnia próbowali żyć w rytmie niemowlęcia. Roger z ciekawością przyglądał się małej siostrzyczce, która z każdym dniem wydawała się bardziej zainteresowana otaczającym ją światem.
     Niedługo potem, 12 maja 1997 roku na świat przyszedł Ryan Adler. Maleńki, wystraszony i otoczony miłością rodziców spał właśnie obok ulubionego słonika, którego uwielbiał ściskać małymi palcami.

2 miesiące później, Nowy Jork.
     Tak wiele jest rzeczy, które chciałoby się napisać. Tak ciężko jest ogarnąć słowami to co się działo w głowie Michelle. Bezkresny chaos poprzecinany momentami światłości. Nie wiedzieć czemu ta mała, bezbronna istota zaczęła wierzyć w lepsze jutro, w samą siebie, w nowy rozdział, którego początek już zaczynała tworzyć. Na wstępie nastąpiła mała zmiana mentalności. Przyszedł taki dzień kiedy usłyszała w głowie *klik* i nagle wszystko stało się logiczne. Tak naprawdę to nie. To bardzo powolny proces, ale zmianę zauważa się nagle. Zauważa się sens, którego wcześniej nie było. Coś pęka, wydaje się, że nie ma się już siły, a jednak znajduje się ją szybciej niż można przypuszczać. Właśnie tak stało się z naszą bohaterką. Podjęła jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu. Musi definitywnie zakończyć związek ze Slashem. Już zbyt długo dryfowali po nieznanych wodach. Tyle rzeczy pozostało niewyjaśnionych. Teraz, kiedy Jimi ma świetne wyniki badań i jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia, czas dać Mulatowi znać, że nic już nie będzie takie samo, że może przestać liczyć na dobre zakończenie, że wcale nie jest jej potrzebny, żeby przejść przez resztę życia. Ona sama świetnie da sobie radę. On albo się podniesie, albo zostanie tam gdzie jest. Nieważne. Czas pomyśleć o sobie, o swojej przyszłości, o swoich marzeniach... Marzenia... To one jeszcze istnieją? Przez ostatnie miesiące nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby znowu marzyć. Ale o czym tym razem? Rodzina, dom, pies i dzieci...? Nie. Nie jest już taka naiwna. Będzie teraz marzyć o ciszy. Potrzeba jej było czasu. Choroba Jima to ostatnia rzecz, która trzymała ich przy sobie.
- Saul, możemy pogadać? - zapytała, kiedy Mulat pakował torbę Jimiego w szpitalu. Spojrzał na nią, powoli podniósłszy wzrok. Serce zabiło mu szybciej, jakby spodziewał się tego, co chce mu powiedzieć.
- Jasne. O co chodzi? - 1...2...3... głęboki oddech
- Chcę rozwodu. To jedyna rzecz, o którą chcę cię teraz prosić. - Podszedł do niej i z ciekawością spojrzał w jej oczy. Ku swojemu przerażeniu, nie zobaczył tam cierpienia związanego z tym co właśnie mówiła, lecz determinację. Ona usiadła na twardym, brązowym, nielubianym fotelu, on natychmiast przykucnął tuż przed nią. Położył dłoń na jej dłoni. Tak złączeni patrzyli sobie w oczy, lecz żadne z nich nie wiedziało jak bardzo różne mieli wtedy myśli. Ona czuła niepokój, on chciał żeby było jak dawniej, chciał czegoś więcej. Zachłanny drań.
- Jeszcze możemy zacząć od nowa. Przeprowadzimy się w inne miejsce, nawet do innego miasta, gdzie tylko będziesz chciała. - Zapał w jego pełnych nadziei oczach nie zamierzał prędko wygasnąć. 
- Saul…
- Przysięgam, że już nigdy nie tknę ani wódki, ani prochów… niczego! Jeśli tylko się zgodzisz. – Teraz ściskał już obie jej dłonie, opierając łokcie na jej udach, jakby zastygł w skruszonej pozie przed obrazem Boga. Lecz ona nie słuchała. Bardzo dokładnie pamiętała każdy krzyk, przekleństwo, draśnięcie, rozerwany szew w sukience.
- Przepraszam jeśli dałam ci jakąkolwiek nadzieję, – w jednej chwili uścisk osłabł, a Mulat pobladł na twarzy – ale to niemożliwe, żeby zaczynać to jeszcze raz.
- Michelle… Maleńka… - Zauważyła, że jego oczy stają się coraz bardziej błyszczące, więc i ona nie udawała dłużej. Płakała, zaznaczając, że przestała czuć cokolwiek zaraz przed tym, gdy po raz ostatni ją uderzył. Nie mogła znieść wyrazu twarzy z jakim wypowiadał to jedno słowo. Maleńka. Tylko to się nie zmieniło. W całym zabieganym świecie zdążyła zapamiętać tą jedną rzecz.
- Chciałabym żeby było inaczej. - Pociągnęła nosem i odwróciła głowę.
- To daj mi tę ostatnią szansę - wyszeptał nieustępliwie, otarłszy łzę z końca jej twarzy, ratując ją przed pochłonięciem przez cieniutką kurtkę, w której spędzała większość czasu w szpitalu - Chociaż się zastanów. - Błagalnym wzrokiem wpatrywał się w jej posępne oczy.
- Już postanowiłam. - Głęboko odetchnęła, kładąc dłoń na jego przedramieniu. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak wielkie znaczenie miał dla niego ten dotyk. Tak krótki i niewinny, a dający nadzieję na niemożliwe.
- Naprawdę będę się starał, jeśli tylko… - Pokręciła głową i przez dreszcz wysiliła się na słabiutki uśmiech.
- Tak będzie lepiej. – wydusiła przez łzy. – Niedługo poczujesz się lepiej. Pamiętasz? Tak samo mówiłeś Jimowi. - Szybko przebierała rzęsami, jednak nie nadążała z uwalnianiem wszystkich łez.
W porę opanował swój egoizm, powstrzymując się przed wygłaszaniem kolejnych kilkudziesięciu nagłych myśli zupełnie wyrwanych z kontekstu. Chciał by miała wyrzuty sumienia. Powoli odsunął się w bok. Usiadł na podłodze, niemalże pod stołem, wycierając nos wierzchem dłoni.
- Więc to koniec?
- W przyszłym tygodniu możemy załatwić to formalnie. - Zerknął na nią niby przelotnie, lecz tak naprawdę był w głębokim szoku. Przed nią obnażył się cały. Znała wszystkie jego uczucia i większość myśli, a mimo to został odrzucony.
- Tak po prostu? – spytał jakby sam siebie – Po tym co przeszliśmy chcesz to zakończyć jednym głupim podpisem? - Jeszcze raz spróbował nieudolnie uderzyć w jej uczucia. Lecz ona przez łzy pokiwała głową.
- Będę ci wdzięczna, jeśli zgodzisz się na moje warunki. - Gardło miała ściśnięte przez niewidzialny sznur, który zwężał się z każdą chwilą. - Ja... muszę iść dalej sama. Inaczej zwariuję - powiedziała stanowczo. Na dłuższą chwilę Slash zamyślił się z głową zwieszoną w dół, aż w końcu stanął na nogi. Wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem i wyszedł. Gdy tylko zniknął jej z oczu, sięgnęła po chusteczki i zaczęła pośpiesznie ocierać twarz. Wytarła nos i nakazała sobie więcej nie płakać. Tego postanowienia dzielnie się trzymała.

     Jeszcze przed północą tego samego dnia wystartowali z Nowego Yorku i po 6 godzinach lotu wylądowali na LAX. Jimi mógł spokojnie wrócić do domu. Terapia okazała się sukcesem. Był sam początek lipca. Temperatura nawet w nocy nie spadała poniżej 20 stopni a opady deszczu były wspomnieniem. Gdy wysiedli z samolotu, do ich nozdrzy wdarł się ciepły zapach Los Angeles.
     Michelle za żadne skarby nie chciała wprowadzać się z powrotem do starego domu. Kate bez wahania zaproponowała, żeby razem z Jimim zamieszkali na jakiś czas w domów Rose'ów. Przy maleńkim dziecku Jimi nie mógł co prawda liczyć na odpoczynek w ciszy, ale gdy tylko usłyszał, że mógłby znowu bawić się z Rogerem, zaczął namawiać sceptyczną mamę do przystania na propozycję cioci Kate. Tym sposobem obydwoje jedli śniadanie już przy dębowym stole w jadalni Rose'ów. Świeże tosty, dżem, płatki z mlekiem, sok pomarańczowy i świecące słońce na zewnątrz napawały Jima radością. W końcu nie było szarych, pustych ścian, smutnych łóżek i twarzy ani ledwie trzech kanałów telewizyjnych. Roger miał w pokoju plakaty najnowszych superbohaterów, zabawki na półkach i autka na podłodze, a najlepsze, że nikt się o to nie czepiał!
     Slash i Michelle umówili się na dokonanie wstępnych ustaleń rozwodowych na dziesiątą. Dwie minuty przed czasem Saul zaparkował swój rozklekotany samochód na podjeździe Rose'ów. Noc spędził w domu wynajmowanym przez ostatnie miesiące. Rozmowa z Chelle nie była miła, lecz krótka, rzeczowa i bolesna. Po raz kolejny wykorzystał okazję, by spróbować przekonać brunetkę do swojego pomysłu na happy end.
- Chcę jak najlepiej dla Jima.
- To dlaczego chcesz się rozwieść?! - zapytał po raz kolejny.
- Bo mam dość… Mam już tak cholernie dość! Myślisz, że będziemy udawać przez całe życie? A może, że jakimś cudownym sposobem znowu… - uśmiechnęła się ironicznie – że się w sobie w końcu zakochamy? - miała go w garści. Wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedziała, że trafiła w dziesiątkę. To o tym właśnie marzył. Naiwny. Michelle pokręciła głową z niedowierzaniem. - To nie zadziała. Nawet nie wiesz jak żałuję, że mam z tobą dziecko. Właśnie z tobą. Myślałeś, że ci wybaczę i będziemy szczęśliwą rodzinką? - cisza. - Dopiero teraz zaczynam rozumieć jaka byłam głupia, jak dawałam ci się wykorzystywać przez tyle lat…
- Przestań! – krzyknął, łapiąc się za głowę. - Po co mi to mówisz? Mam się zabić, żebyś się lepiej poczuła? - Spojrzeli sobie w oczy. Wątpiła, że jest do tego zdolny. 
- Przepraszam – rzekła. On spuścił wzrok i westchnął. Ona zamierzała jeszcze wrócić do tego tematu, ale szukała lepszego momentu. 
- Chcesz zatrzymać dom? Chcesz go sprzedać? Co chcesz zrobić? - Zmienił temat, za co była mu wdzięczna. Ustalili drobiazgi i wstępnie omówili ważniejsze kwestie. Po godzinie powiedzieli sobie cześć i każdy poszedł w swoją stronę. Bez emocji. 

Kilka dni później, Los Angeles
     Od dziesięciu minut dobijała się do drzwi, ale Slash nie odpowiadał. Może wyszedł gdzieś na zakupy, myślała. Chwila. Byli umówieni. Zadzwoniła do niego. Usłyszała telefon tuż przy oknie. Leżał pewnie na stoliku w salonie. Może coś się stało? Pobiegła do tylnych drzwi. Jak zawsze były otwarte. 
- Slash? - krzyknęła niepewnie. Instynktownie zacisnęła pięści i zmarszczyła czoło. Znalazła go śpiącego na łóżku na pierwszym piętrze. W powietrzu czuć było alkohol. Dużo alkoholu. Drewnianą podłogę przyozdabiały brudne skarpety i spora ilość kurzu. 
- Wstawaj! Co ty odpieprzasz?! - wrzasnęła, patrząc na Slasha znajdującego się w stanie niezaprzeczalnej nietrzeźwości. Powoli się budził. 
- Jak tu… weszłaś? - zapytał zszokowany i zmrużył oczy, kiedy Michelle zdecydowanym ruchem odsunęła zasłony i otworzyła okno. 
- Nie będziemy się tak bawić, Slash. To jest ostatni raz kiedy jesteś w takim stanie, jasne? - warknęła z nieco podniesionym głosem, kiedy on podnosił się do pozycji siedzącej. Spojrzał na nią spode łba i uniósł brwi. Miała ochotę go uderzyć, odwróciła się i wzięła głęboki wdech. - Jeśli nie, to… oskarżę cię o gwałt. 
Spojrzeli na siebie. Wytrzeźwiał w mgnieniu oka. 
- Wiesz co to znaczy, prawda? - dodała. Kiwnął głową. Wiedział, że z takim argumentem wygra każdą rozprawę. 
- Nie masz żadnych dowodów. - Milczeli przez chwilę. 
- Mogę udowodnić, że byliśmy w separacji a ty przyszedłeś wtedy w nocy. Mam wszystkie nagrania z kamer przy wejściu. Kilkanaście godzin później leciałam samolotem do Australii, to też mogę udowodnić. - Oboje szukali najlepszych argumentów. Jego boląca głowa i okropne uczucie w żołądku były jednak sporym utrudnieniem. 
- Długo o tym myślałam – kontynuowała. - Nie ufam ci i boję się, że nie powinnam tego robić, ale chcę żeby Jim miał ojca. Nie pijaka, tylko ojca, z którym będzie chciał spędzać czas. Jeśli jeszcze jeden raz wyczuję od ciebie alkohol, zobaczę jakikolwiek ślad prochów albo wódy w twoim domu to będzie koniec. Takie są moje warunki. Rozumiesz? - chciała powiedzieć mu jeszcze tysiąc innych rzeczy, ale jego wyraz twarzy zdradzał, że bardziej skupiał się na tym, żeby nie zwymiotować niż żeby zakodować każde jej słowo. Pokiwał głową i nagle zerwał się z miejsca. Powoli poszła za nim, weszła do łazienki usłyszawszy dźwięk spuszczanej wody w toalecie. 
- Lepiej? - nie odpowiedział. - Zadzwoń, kiedy będziesz w stanie rozmawiać, chcę to załatwić pozasądowo. - Zostawiła go pochylonego nad toaletą, szybko zbiegła po schodach i wymknęła się równie szybko jak weszła. Gdy wsiadła za kierownicę zdała sobie sprawę, że cała drży. 
     Zadzwonił dwa dni później. Mieli spotkać się w starym domu. Chelle pojawiła się razem z Axlem. Na miejscu Slash czuł na sobie jego wzrok, ale bał się spojrzeć mu w oczy. Rose był wkurzony, nie chciał wchodzić do środka. Czekał na zewnątrz, próbując uspokoić nerwy. Slash i Michelle zatrzymali się w przedsionku. W domu było cicho. Popołudniowe słońce wpadające przez kolorowe szybki drzwi wejściowych podkreślało ilość kurzu, unoszącego się wokół nich. 
- Po co go tutaj ściągnęłaś? Przecież się nie boisz. 
Powiedział niecierpliwie, wsuwając ręce do przednich kieszeni jeansów po chwili zamyślenia. 
- To Kate – odpowiedziała ze zmarszczonym czołem i wróciła do oglądania starej drewnianej rzeźby w korytarzu. Przestał myśleć o Axlu i poczuł nieprzyjemny skręt w brzuchu. Nawet się nie spodziewał, że będzie aż tak zestresowany. 
- Jak to zrobimy? Podzielimy się rzeczami? Myślałem, żeby zrobić listę i jakoś to… ogarnąć. 
Głos mu się łamał, a jakby tego było mało, jej nagłe spojrzenie przeszywało go na wylot. 
- Tak, to dobry pomysł. Zacznę od salonu. 
- A ja od kuchni. 
     Przez następne czterdzieści minut w milczeniu spisywali rzeczy napotkane na półkach. Było tego sporo. Żadne z nich nie myślało jednak o rzeczach. Michelle doświadczała właśnie bardzo dziwnego i nieprzyjemnego uczucia. Nie chciała tu być. Marzyła tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść. Strach? Niechęć? Może jedno i drugie. On zaś toczył w myślach wojnę. Ciągle tkwił w przekonaniu, że jeszcze nie wszystko stracone. Z drugiej strony Michelle dawała mu jasno do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Jednak ta piekielna nadzieja! 
- Wszystko w porządku? – Axl wszedł znienacka do kuchni, aby skontrolować sytuację. Oboje spojrzeli na niego i przytaknęli. Rose przeszedł przez salon i zakomunikował, że będzie czekał w ogrodzie. Gdy wyszedł na zewnątrz poczuł się jakby właśnie znalazł się w starej opuszczonej willi. Trawa była wysoka i kompletnie wyschnięta. Klomby pozarastały chwastami. W kamiennym grillu coś najwyraźniej uwiło sobie gniazdo, a dziecięce zabawki wyblakły na słońcu. 
     Cisza w salonie w końcu została przerwana. 
- To nie ma sensu, Slash - powiedziała Chelle, opuszczając ręce w geście rezygnacji. Spojrzał na nią zaskoczony i popatrzył na swoją listę. 
- Weź to i zaznacz rzeczy, które chcesz sobie wziąć, spakujemy je osobno – powiedział, zbliżywszy się do niej. Nie protestowała. Wpakowała listę do kieszeni skórzanej kurtki i nieco zmieszana cofnęła się. 
- Tu są same płyty i filmy, możesz je sobie wziąć – powiedziała, przechodząc obok jednej z wysuniętych szuflad. 
- A co z telewizorem i stereo? – zapytał. 
- Nie obchodzi mnie to. Naprawdę. - powiedziała, wywracając oczami. Była zdenerwowana i powoli traciła cierpliwość. - Mieliśmy pogadać, a robimy jakieś durne listy. Nie żeby milczenie nie było mi na rękę, ale chyba musimy przegadać kilka ważnych rzeczy. - Przełknął ślinę, nie spuszczając z niej wzroku. Po chwili usiedli przy stole, naprzeciwko siebie. Chelle wyciągnęła ze swojej torby teczkę i położyła ją na stole. Zebrała myśli i zaczęła tłumaczyć mu jak chciałaby formalnie załatwić rozwód. Wystarczyło złożyć kilka podpisów. 
- Czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś? - zapytał ze łzami w oczach. Nie chciała odpowiadać.
- Przestań mi to utrudniać, Slash - westchnęła i kontynuowała – porozmawiamy o tym jeszcze raz, ale to będzie ostatni raz kiedy wracamy do tego tematu, rozumiesz? - Zgodził się. - Pamiętasz jak się poznaliśmy? Jaki byłeś wojowniczy i zdecydowany? - Nie wiedział do czego zmierza. Milczał. - Bo ja pamiętam. Pamiętam, że miałeś taki cel, zdobyć mnie, a później zaliczyć – chciał zaprzeczyć, jednak nie dała mu dojść do słowa. – Przez większość czasu byłam dla ciebie tylko kimś z kim możesz się pieprzyć, miałeś w dupie, że ja chciałam choć odrobinę stabilności. Jeździłeś sobie w trasy, a ja udawałam, że bardzo mi się podoba, chociaż musiałam przewijać Jima na backstage’u a po koncercie dawać ci dupy, żebyś nie poszedł na dziwki. Później chodziłeś się upić i dać sobie w żyłę, a ja musiałam pilnować żebyś po powrocie nie udusił się własnymi rzygami. Tak właśnie zapamiętam nasze małżeństwo. Dorzućmy do tego sporo siniaków, podbitych oczu i gwałt. Ale wiesz co? Już nigdy tak nie będzie. Ani jednego takiego dnia. Bo ja już nie chcę udawać. Nie wiem jak to zrobimy z Jimim. Muszę być pewna, że już nie weźmiesz do ust alkoholu ani narkotyków. - Poczuł jak jego szczęka dygocze, a ona nie przestawała mówić. Każde słowo zdawało się być przemyślane. Powoli, ale bez wahania przekazywała mu swoje najbardziej dręczące myśli. Mówiła tak jeszcze przez kilka minut. Chciała żeby choć w minimalnym stopniu dowiedział się jak ona się czuła i żeby cierpiał przez każde jej słowo. Nagle Slash odwrócił się do Michelle plecami. Ostrożnie zdjął koszulkę. 
- Wiesz co to? - zapytał, pociągnąwszy nosem. Tuż pod łopatką widoczna była świeża rana. Rozchyliła usta, nie wiedząc jak zareagować. 
- Zaszyłeś się… 
- Czy to ci wystarczy? – nie chciał na nią patrzeć, odwrócił koszulkę na prawą stronę i ponownie ją założył. Michelle milczała. Zasłoniła usta dłonią i zamknęła oczy. Jedna duża łza spłynęła po jej policzku. 
- Dziękuję - szepnęła. Nigdy w życiu się tego nie spodziewała.

Komentarze

  1. CO CO CO CO CO!??!?! Nowy rozdział i żadnego powiadomienia?! Masz szczęście, że rozdział taki długi, bo inaczej bym się obraziła!
    Po pierwsze, witaj po tak długiej przerwie!
    Po drugie, płakałam czytając fragment o śmierci Anthonyego. Bardzo dojrzale to opisałaś. Wyobrażałam sobie jak te róże spadają w zwolnionym tempie.
    Axl znowu tatą! Super! Fajnie, że chociaż im się układa. No i Steven! Ciekawe czy jego dzieci mają popcornowe włosy.
    Teraz najlepsze. Michelle i Saul to ciężki temat. Podoba mi się postawa Michelle, jest taka buntownicza i pewna siebie. To ciekawe, że tak nagle się zmieniła.
    Po trzecie, jak znowu każesz mi czekać 2 lata na nowy rozdział, to nie wiem co zrobię. Pisz! Proszę!
    Ściskam ♥♥♥♥♥
    MM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Przepraszam, że tak rzadko coś wrzucam :c Ciężko jest mi się zebrać do napisania czegoś sensownego.
      Bardzo się cieszę, że rozdział się podobał :)
      Postaram się niedługo jeszcze przynajmniej jeden napisać.
      Trzymaj się ciepło ;*

      Usuń
  2. Jejku po tak długiej przerwie wróciłaś!!!! Od długiego czasu zaglądam tu co dwa tygodnie żeby sprawdzić czy coś nowego a tu proszę ! Czekam na więcej
    ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za komentarz! :D
      Mam już jakąś skromną część rozdziału 27, więc może już niedługo
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Co jakiś czas tu zaglądam z nadzieją na nowy rozdział.. Tak szczerze mówiąc, to opowiadanie naprawdę wywarło ogromny wpływ na mnie, bo zaczęłam je czytać kiedy miałam 13 lat, ile to było lat temu.. bardzo się cieszę, ze wciąż tworzysz :) zabieram się za czytanie! Pozdrawiam serdecznie
    ~mckaganteam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz!
      Sama piszę je teraz z sentymentu. Trochę tęsknię za tymi czasami, kiedy o niczym innym nie trzeba było myśleć. Ale tylko trochę :D
      Miłej lektury!
      Ściskam ;*

      Usuń
  4. Oooo...
    Rozdział...
    Zacznę od końca, mogę?
    Zaszył. W tym momencie po prostu chyba zaskoczył wszystkich. Od jakiegoś czasu już wiemy, że za priorytety znowu ma Michelle i Jima. A sam dobrze musiał wiedzieć, że alkohol i dragi trudno rzucić i mogą go wciągnąć jeszcze raz. Niemniej uwziął się i zaszył, wiedząc jaka jest cena.
    Mamy nowego Adlera i Rose'a na świecie! Axl i Steven ponownie zostali tatuśkami! Jestem ciekawa co tam u Izzy'ego i Letty, jak się trzymają no i u Duffa.
    Jimi wyszedł ze szpitala. Ach ten mały, też co on przeżył...tyle rzeczy i ten szpital, ale teraz w jego dziecięcym świecie jest w porządku i jeszcze mieszka z Rogerem! Ale musi być szczęśliwy...tylko pewnie mu brakuje i będzie taty.
    Michelle chce rozwodu. Żadne rzeczy ją nie obchodzą, chce tylko rozwodu. Chce zacząć żyć od nowa. Jak przypomnę sobie to wszystko - jej nastoletnie życie, Afganistan, dobre i niedobre chwile ze Slashem...Od początku, poprzez całe opowiadanie widzimy, jak wszystko się zmienia, jak zmienia się sama bohaterka. To jest tak dobrze skonstruowane. Była twarda, potem te wszystkie sytuacje z Hudsonem ją wykańczały, niszczyły. A teraz jest nieugięta, będzie trzymać się swojego zdania za wszelką cenę.
    A Slash mimo że wciąż ją kocha i Jimi'ego też, chce zostać z nimi, ale nie za wszelką cenę. Znaczy chodzi mi o to, że nie ma zamiaru jej do tego zmuszać (typu: nie dam Ci rozwodu), ale chciałby wciąż ich mieć przy sobie.
    Jak sobie przypomnę kilka rozdziałów wstecz, jak to ekipa z Afganistanu przyjechała ich odwiedzić...ach, co by to było, co by to było...
    Axl trzymający nerwy na wodzy, a to nowość, hah. :)
    Nie bez powodu małego Anthony'ego zostawiłam na koniec. To takie smutne, była choroba była jednak i nadzieja...kiedy Anthony miał towarzystwo w postaci Jima, chociaż ich rodzice codziennie drżeli o ich życie, oni obaj byli szczęśliwi. Pomimo wszystko Reyesowie mogli obserwować jak mały jest wesoły.
    Uczucie Hudsonów nie było egoistycznym, każdy rodzic w takiej sytuacji miałby tak samo. Co dobre, to to, że Reyesowie nie mieli takiego rozgoryczenia, że Jimi żyje, a Anthony nie. Jak to było powiedziane w jednym filmie "Rodzice nie powinni grzebać własnych dzieci". Nie powinni. Ale tak się stało i niestety nie da się tego odwrócić.

    Nie spodziewałam się, że wchodząc po długim czasie na bloggera zastanę nowy rozdział. Ale cieszę się bardzo, pomimo że jest smutny. Cieszę się, że ciągle tu jesteś i piszesz, Reverie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, droga Joanne!
      Ten komentarz popchnął mnie właśnie do napisania sporej części nowego rozdziału.
      Aż mi serce szybciej zabiło, kiedy napisałaś, że przemiana Michelle jest dobrze skonstruowana! Ba! Ciągle mam mnóstwo wątpliwości, odnośnie tego czy czegoś nie zapomniałam, czy może to w ogóle do niej nie pasuje, a może tak się nigdy nie dzieje i to jakaś abstrakcyjna zmiana. Jeśli jednak choć jedna osoba myśli, że to jest dobrze, to czuję, że idę w dobrym kierunku.
      Slash trochę odpuszcza, bo teraz jest na etapie godzenia się z karą za swoje grzechy, że tak to ujmę.
      To bardzo dziwne wyznanie, ale lubię uśmiercać bohaterów.

      Bardzo się cieszę, że tu zaglądasz, Joanne.
      Cholernie mi miło, że napisałaś ten komentarz! Stokrotne dzięki!
      Pozdrawiam,
      Reverie.

      Usuń
  5. Przeczytałam ten rozdział dwa razy, bo za pierwszym razem nie miałam czasu skomentować, na a musiałam sobie przypomnieć co dokładnie w nim było.
    Przechodząc do rzeczy:
    Tym pogrzebem Anthonego sprawiłaś, że po prostu płakałam. Ten opis serio bardzo wpływa na emocje. Dobra robota.

    A zaraz potem wesoła nowina-dwójka nowych gunsowych dzieci przyszła na świat :D

    Już chyba o tym wspominałam, ale nowa Michelle jest wspaniała. Silna i zdecydowana. Bardzo ale to BARDZO podoba mi się jej przemiana.
    Za to Slash się nie poddaje i widocznie wciąż mu na Cheele bardzo zależy. Z jednej strony dobrze, no ale z drugiej to to nie ułatwi im ostatecznego rozstania.

    Ogółem mówiąc świetny rozdział i już mi smutno na myśl, że to przedostatni :(

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    Lady Stardust :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz, kochana Lady Stardust! <3
      Niesamowicie się cieszę, że przemiana Michelle Ci się podoba.
      Opowiadanie nie kończy się na 27. rozdziale, więc spokojnie, może jeszcze pojawi się jakiś ciąg dalszy ;)

      Pozdrawiam gorąco!
      Reverie.

      Usuń
    2. Jejku, jak dobrze to słyszeć :D Nie mogę się już doczekać kolejnych rozdziałów :)

      Pozdrowionka
      Lady Stardust :*

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 87. I'm useless.

Rozdział 29. Brother from another mother

Rozdział 25. Zaczynam rozumieć