Rozdział 20. Zatrute jabłko

"Pośród krzyków słychać szepty
Że można zrobić wszystko
Nawet grzesznicy muszą mieć nadzieję
A ja mogę być tym, który doprowadzi diabła do płaczu."
~ Black Sabbath "The Devil cried"


1
             Powrót do tej piekielnej sali bolał go bardziej niż się spodziewał. Trudno było patrzeć na swoje jedyne dziecko ze świadomością, że być może nigdy nie nadejdzie dzień, w którym przedstawi mu swoją dziewczynę, przyzna się do zapalenia pierwszego papierosa, czy nawet oblania głupiego testu... zapłakał. Jeśli ktoś zasługiwał na taki los, to on. Nie dzieciak.
- Slash... - szepnęła, słysząc, że mężczyzna nie może opanować pociągania nosem. Niby grzebał w szufladzie niewielkiego stolika koło łóżka z oczami zasłoniętymi wachlarzem loków. Nie mógł patrzeć na to dziecko.
- Chodź. - ktoś szepnął z boku, zaciskając dłoń wokół jego nadgarstka. Zza łez wypłynął słaby uśmiech, gdy na moment oczy jego i Jima spotkały się. Zajęty rozmową z Anthony'm malec tylko na moment zmarszczył blade czoło.
             Zatrzymali się na samym końcu korytarza, gdy on szarpnął chudą rękę, nie mając zamiaru wypuścić jej choćby na chwilę. Zdołał oprzeć głowę na jej ramieniu i usłyszał, że i ona niezdarnie zaciąga się powietrzem.
- Przestań. - wyszeptała, pociągając nosem. Bezustannie ściskała jego nadgarstek. Nie sprzeciwiła się, gdy objął ją w talii wolną ręką, lecz jej ciało pozostało sztywne i obojętne.
- Przepraszam, że... - nie dokończył swojej żałosnej myśli. Nie mógł powiedzieć, że nie chciał spłodzić takiego syna. Natychmiast zagryzł zęby na języku i wymazał parszywe podejście z umysłu. Pozwolił sobie na jeszcze jeden szloch i wziął głęboki oddech.
Popatrzył w jej zapuchnięte oczy i utonął. Czuł, że nikt nigdy nie zrozumie go równie dobrze jak ona.
- Ogarnij się.
Wytarła nos i powachlowała oczy napiętymi dłońmi. Wyprostowała koszulę i głęboko odetchnęła.
- On nie chce widzieć nas w takim stanie - mówiła dalej, coraz szybciej pozbywając się łez z policzków.
Spuścił głowę jakby z poczuciem winy.
- Zapamiętasz? - Dodała, dochodząc do wniosku, że zabrzmiała za ostro. Nie chciała, by czuł się jeszcze gorzej. Było wystarczająco gównianie.
Przytaknął i podniósł wzrok.
- Wracamy? - Opierał ręce na biodrach, za wszelką cenę skupiając się na głębokich oddechach. Przytaknął raz jeszcze i powoli podreptał za kobietą.
             Znów poczuł jej anielski zapach w nozdrzach i zapragnął znaleźć się w jej ramionach. Tak cholernie chciał się do niej zbliżyć. Nie chodziło mu o seks. Nawet o tym nie myślał. Chciał głupiego uczucia, które w minimalnym stopniu złagodziłoby ból. Gdy stanęli obok łóżka Jimiego, ustami dotknął jej włosów. Wiedział, że poczuła to bardzo wyraźnie.
             Nie odwróciła się. Mętlik w głowie nie pozwalał na spojrzenie w jego przygnębione oczy. Nie mogła dać mu pocieszenia, którego sama tak rozpaczliwie pożądała.
- Tatusiu, Anthony nie wierzy, że potrafisz grać na gitarze! - mały Anthy przepraszająco spojrzał na Mulata, który wymusił na swojej twarzy niewielki uśmiech.
- W zasadzie to... średnio mi idzie. - Wyznał, patrząc na chłopców z wielką pobłażliwością. Więksi Reyes'owie zaśmiali się donośnie, kręcąc głowami w dwóch przeciwnych kierunkach.
- Już nie bądź taki skromny, Slash. - Samuel szturchnął go w bok, sprawiając, że choć na moment mógł skupić się na czymś innym niż choroba. - Anthony, może Lori będzie wiedziała coś o oddziałowej gitarze?
- Jasne! - Mały chudziutki chłopiec zeskoczył z łóżka z dziecinną gracją i zwrócił twarz w kierunku Jimiego. - Idziesz? - Brunetka zachęciła go wzrokiem i pomogła dostać się na ziemię, z czego nie był zbytnio zadowolony. Przecież sam potrafił...!

2
             Dumnie kroczyli przez korytarz, rozglądając się za pielęgniarką w pudrowym kitlu. Czerwone usta zamykały się i otwierały, czasami różowy język nawilżał je by mogły kłapać trzy razy szybciej. Nietrudno było zauważyć pilnie notującą szatynkę z słuchawką w dłoni.
- To ona. - Anthony patrzył w stronę rejestracji znad oparcia małego wózka, którym przewozili ich na badania. - Jak mamy szczęście, to nawet nas nie zauważyła.
- Nie podnosiła głowy. Nie mogła nas zauważyć. - Szepnął Jimi, unosząc jedną brew do góry.
- Nie bądź tego taki pewien. Ona patrzy inaczej. A nawet jak nie patrzy, to węszy! - Obaj spojrzeli w kierunku właścicielki zaskakująco dużych nozdrzy, które co kilka chwil poruszały się jakby zaraz zamierzały kichnąć.
- Pójdziesz tam? - spytał Anthony, już całkowicie odwracając się w kierunku świeżo upieczonego żółtodzioba oddziałowego.
- A ty? - przymrużone spojrzenie nie zdołało stłamsić młodego weterana. Odparł atak wzrokowy swoim cwanym spojrzeniem i ostrożnie wycofał się w tył.
- To się nazywa chrzest bojowy. – Jim już zamierzał pokazać jak bardzo zależy mu na zdobyciu uznania, lecz nagle Lori gwałtownie wstała. Wstrzymali oddech na te kilka sekund. I w ciągu tych kilku sekund zrozumieli, że już po nich. Przyparli plecami do ściany i maksymalnie skulili się obok wózka. Mały Jim przełknął ślinę, nieświadomie ukrywając twarz w dłoniach. Anthony już obmyślał cwane wyjaśnienia, gdy stukot błękitnych drewniaków zabrzmiał tak niewyobrażalnie blisko…
Los się do nich uśmiechnął.
Lori podreptała w przeciwną stronę i nawet nie zerknęła w kierunku dygoczącego ze strachu, granatowego wózka.
- Udało się! Zmyliliśmy wroga! – Okrzyk radości Anthony’ego rozbrzmiał na długości korytarza gdy tylko Lori weszła do gabinetu na końcu.

3
             Godziny mijały jak szalone. Zachód słońca niezauważony przemknął za chmurami. Los Angeles spowijał coraz gęstszy mrok. Deszcz wisiał w powietrzu i tylko wyczekiwał odpowiedniego momentu, by przykryć wysuszone ulice wielomilionowym oddziałem chłodnych kropelek.
             Oczy na wpół zamknięte wpatrywały się w zasypiającego malca. Zapach szóstego czy siódmego kubka kawy z automatu obojga przyprawiał o mdłości. 
             Każde jej spojrzenie było ostrożne. Bała się nadużyć swojego dziennego limitu. Od tak dawna nie przebywała obok niego przez ponad 12 godzin bez przerwy. Czuła, że choć nie chce musi się przełamać i zaakceptować go jeszcze raz. Nie mogła rozkazać by zerwał z nimi kontakty. Gigantyczna góra decyzji do podjęcia oczekiwała jej od dawna. Lecz gdy zeszła lawina i na raz rozstrzygnąć miało się zbyt wiele, coraz trudniej było wybrać słusznie. Nie było czasu na przemyślenia. Mogła liczyć jedynie na wewnętrzne przeczucie, które mówiło jej...  
- Saul… - szepnęła, próbując wdrożyć plany w życie – damy sobie radę. – Podziw na jego twarzy przeszedł najśmielsze oczekiwania. Obdarzył ją prawdziwym uśmiechem i wstał.
- Zabierzemy go stąd. Już niedługo. – Poczuła ciepło na sercu i już wiedziała, że nie będzie łatwo zamknąć się przed nim na dobre. Uniósł krzesło na kilka centymetrów nad ziemię, by tylko nie zbudzić wykończonych dzieciaków. Przez zasuwanie pomiędzy salami w tę i z powrotem zmęczenie odczuli już przed kolacją.
- Proszę państwa, to koniec odwiedzin, bardzo proszę wyjść. – Pielęgniarka wtargnęła do sali z tak wielkim zdecydowaniem, że oboje natychmiast wstali. Jimi przetarł oczy i ze zmarszczonym czołem zerknął w stronę źródła hałasu.
- Mamusiu… zostaniecie tu, prawda? – spytał błagalnym tonem, łapiąc luźno zwisającą dłoń Michelle. Kobieta zacisnęła powieki i pocałowała malucha w czoło, odsłoniwszy gęste loczki.
- Zostanę. – Wyszeptała, wiedząc, jak bardzo mały jej teraz potrzebuje.
- Spóźniliśmy się, panie kapitanie? – Sam z szerokim uśmiechem wsunął głowę przez lekko uchylone drzwi. Do środka wtargnęli rodzice Anthony’ego.
- Skaczcie przez burtę, odpływamy! – Zaśmiał się mały i wyciągnął ręce w ich kierunku. Brunetka wiedziała, że Janet właśnie przed chwilą wylała z siebie potoki łez. Nie zdołała się nawet uśmiechnąć, gdy przelotnie spojrzała w kierunku drugiego łóżka. Hudson’owie odwrócili wzrok, skupiając się już tylko na Jimim.
- Chcę żeby tatuś też został. – Mały złapał i dłoń Mulata, na przemian wpatrując się w rodziców. Reyes'owie w oka mgnieniu pożegnali się z małym Anthy'm. Saul i Michelle spojrzeli po sobie z zaskoczeniem, gdy pielęgniarka wyganiała wszystkich po kolei.
- Zostaję tu na noc. Możesz jechać do domu. - Mruknęła przez ramię, siadając na drugiej stronie łóżka Jimiego.
- Nie może pani zostać w szpitalu na...
- ...proszę. Chociaż jedną noc. - Zaskoczył ją błagalny ton Saula. Natychmiast podszedł do pielęgniarki i odsłonił czerwone oczy. Przez chwilę bał się, że weźmie go za narkomana, ale jego wzrok był wystarczająco smutny, by nawet bezwzględna Lori mogła uwierzyć.
- Proszę porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Ja nie mogę podejmować takich decyzji.
Zmęczone mruknięcie skutecznie przykryło jej współczucie. Wydała się być oschła, jakby nie ruszał jej nędzny widok usychających z cierpienia rodziców.
- Jasne, dziękujemy. – Saul wrócił w poprzednie miejsce i spojrzał na brunetkę.
- Mam sam do niego iść? – spytał, zerkając na jej drobne dłonie, przygładzające odstające loki Jimiego.
- Nie, pójdziemy tam razem. Może będzie miał coś ważnego do powiedzenia. – Odsunęła się od Jimiego i skierowała na niego wzrok.
- Zaraz wrócimy – wyszeptała, po czym pocałowała go w czoło - Spróbuj zasnąć.
             Znów przepuścił ją w drzwiach, wchodząc tak, jakby obejmował chudziutkie ciało przez cały czas.
- Proszę usiąść. – zaproponował dr Hargove – Dobrze, że państwo przyszli, chciałbym przedstawić wstępny plan leczenia.
- A… mam pytanie, – zaczęła niepewnie, przyglądając się zaspanym oczom mężczyzny – czy byłaby możliwość gdybyśmy zostali na noc tu…
- Na oddziale? Nie ma takiej opcji. – Rozchyliła usta, nie spodziewając się tak ostrej reakcji – To oddział hematologii, proszę mnie zrozumieć. Muszę pilnować porządku. – słabo się uśmiechnął, jakby próbował usprawiedliwić swój ton.
- Tylko tą jedną noc… - zaczął Saul, jednak lekarz przerwał mu ruchem ręki.
- Rozumiem państwa sytuację, ale nie ma sensu łamać się na krześle i być ledwo przytomnym przez cały następny dzień. Z doświadczenia wiem, że takie opcje nie przynoszą efektów. Jeśli pojadą państwo do domu, odpoczną i wrócą jutro rano wszyscy na tym skorzystamy. – Oboje wbili wzrok w podłogę, nie wiedząc co zrobić z pustymi dłońmi. – Oczywiście jeśli będą państwo bardzo nalegali możecie zostać, jednak…
- To nie ma sensu.
- Właśnie. Cieszę się, że państwo rozumiecie. – Pokiwali głowami, nieznacznie podnosząc wzrok. - Cisza nocna obowiązuje od dziewiątej, ale jeśli państwo chcecie, jedno z rodziców może zostawać dopóki dziecko nie zaśnie. Rano przyjedziecie zanim się obudzi. – Saul spojrzał na kobietę, lecz ona wydawała się bardzo zawiedziona słowami doktora.
- Chcesz zostać z Jimem? – spytał półszeptem, pomijając zdziwione spojrzenie doktora.
Doktorowi nie wydawało się, żeby zabrzmiał mało przekonująco. Kobieta była uparta.
- Zostanę dopóki nie zaśnie, a potem pojadę do domu. – Zerknęła na mężczyzn i speszona spuściła wzrok.
- Wracając do tematu - przejrzał kilka zapełnionych drukiem kartek i spojrzał na nich - Jutro planujemy pobrać materiały do badań...
             Wyszli z gabinetu na końcu korytarza i wrócili pod salę z numerem 14.
- Przyjedziesz rano? – spytała, krzyżując ręce na piersiach. Podtrzymywała swoje łokcie, co chwilę odgarniając uporczywy kosmyk włosów z twarzy.
- Zaczekam na ciebie na zewnątrz. – Odparł twardo, pocierając dłońmi dla zajęcia.
- Jedź do domu i…
- …daj spokój. – Przerwał jej nieco znużony i wszedł do sali. Czekała aż wyjdzie, starając się powstrzymać płacz. Jednak wszechobecny smutek skutecznie jej to utrudniał.

4
             Ostrożnie podszedł do łóżka.
- Jim? – Szepnął, nie zauważając szeroko otwartych oczu. Usłyszał ruch na poduszce i nieco pewniej zbliżył się do chłopca.
- Gdzie mama? – Cichutki głos przerażonego malucha rozczulał go od wewnątrz. Przysiadł na krawędzi łóżka i wbił wzrok w podłogę.
- Zaraz przyjdzie. – Odparł, delikatnie unosząc kącik ust. – Odpakowałeś prezent? – Spytał, zerkając na niego spode łba.
- Tak! Jest super! Rog tak mi zazdrościł…! – Obaj uważali by nie zbudzić Anthony’ego, a on jakby na potwierdzenie, że nie zamierza wstawać wydał z siebie ciche chrapnięcie. Choć w całkowitej ciszy wydało się ono dużo głośniejsze niż w rzeczywistości. Zaśmiali się jednocześnie. A gdy Jim nie mógł się opanować, Mulat przyłożył palec do ust, próbując go uciszyć.
- Tato… - nagle zupełnie spoważniał.
- Tak, synu? – Mały znalazł się tuż obok Saula. W ten sam sposób spuścili nogi poza łóżko i na przemian nimi machali.
- Co mi jest? – Mulat nie zląkł się samego pytania, a tego co miał odpowiedzieć.
- Masz chorą krew – wyszeptał ze słabnącym uśmiechem – Ale już niedługo znowu będziesz mógł bawić się z Rogerem.
- Teraz nie mogę? – nabrał powietrza w usta i zastygł w jednej pozycji.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność, a wyczekujący wzrok Jimiego wcale mu nie pomagał. Nie chciał od razu przybierać miny prowadzonego na szafot. Wiedział, że takie pytanie padnie z ust małego Jima, lecz zupełnie inaczej wyobrażał sobie przekazanie mu tak delikatnych informacji. Myślał, że będzie przy nim Michelle. Został sam na polu walki, a tarcza nie nadawała się już do obrony.
Jednocześnie przypomniał sobie o reszcie. Zobaczył tych wszystkich ludzi, którym przyjdzie dowiedzieć się o największej tragedii jaka może spotkać niczego-jeszcze-nie-świadome dziecko.
- Teraz nie – ciężko przełknął ślinę, czując napływające do oczu łzy – Masz Anthony’ego do zabawy.
- To nie to samo… - mały przyciągnął nóżki do siebie i oparł brodę na kolanach. Mulat objął syna ramieniem i wtedy jeszcze bardziej znienawidził się za niewypowiedziane przepraszam, że spłodziłem takiego syna.
Czuł, jak z każdą sekundą kocha tego dzieciaka jeszcze mocniej i mocniej. Mocniej niż kiedykolwiek. Silna ojcowska więź nie pozwalała mu wymięknąć. Zmrużył oczy i wziął głośny, głęboki oddech. Byleby tylko nie okazać mu słabości.
- Wskakuj pod kołdrę, bo zmarzną ci nogi. – Przypływ nadziei uderzył w niego jak grom z jasnego nieba. Zamarzył, by rano móc wstać i przyjechać tu z tym samym uczuciem, które teraz grzało go w środku od palców u stóp po czubek głowy.
- Mówisz jak mama – obaj zaśmiali się cicho. Jim został przykryty białą pościelą po samą szyję, a Saul nieco niepewnie ucałował małego w czoło. – I całujesz jak baba – dodał, a wtedy Slash nie opanował szczerego śmiechu.
- Jutro wymyślimy męskie pożegnanie, dobra? – spytał, opierając się rękami o łóżko, z którego zwinnie zsunął się przed sekundą.
- Dobra! – Podali sobie jeszcze dłonie i Slash pomachał małemu na dobranoc.
- Widzimy się rano – szepnął, odchodząc luźnym krokiem.

             Zapytał co mu jest – milczenie na pierwszym skrzyżowaniu przerwał Saul.
Przez 41 minut, w ciągu których Jim zasypiał w ramionach mamy, intensywnie myślał. Próbował domyślić się jak dużo wie jego mały chłopiec z sali nr 14.
- I co mu powiedziałeś? – wyszeptała, pociągnąwszy nosem.
- Że ma chorą krew, ale wyciągniemy go z tego – odparł, patrząc na niemiłosiernie długo zwlekające czerwone światło nad ziemią. Milczeli przez całą dalszą drogę. Zamienili ze sobą trzy zdania. Mulat żałował, że kobieta nie miała ochoty na choćby kilka słów więcej.
- Przyjadę o siódmej – mruknął zamyślony, gdy otworzyła drzwi. Jedną nogą była na zewnątrz, lecz większa część jej ciała wciąż znajdowała się w samochodzie.
- Przyjedź o szóstej. Wolałabym być tam wcześniej – skinął głową i tyle ją widział.
             Tak po prostu sobie poszła. Zapłakana i ciężko dysząca. Kątem oka zobaczyła, że nie odjechał. Cierpliwie czekał dopóki nie zamknęła za sobą drzwi. Poczuła się nieco bezpieczniej, choć w takim stanie bezpieczeństwo było ostatnią rzeczą o jakiej przyszło jej myśleć.

Komentarze

  1. Jestem...sama nie wiem co mam napisać, bo nadal jestem w szoku, że ten maluszek musi tak cierpieć. Nie tylko z powodu rozstania rodziców, ale i choroby. Boże. Niech znajdzie się szybko jakiś sposób! Proszę. Jak sobie wyobrażam minę tego malucha. Jego widok jak ściska dłonie swoich rodziców, aż mam dreszcze na plecach. Byłam parę raz na onkologii dziecięcej i to nie był dobry widok dla dwunastolatki.
    Dobrze, że to wszystko dzieje się stopniowo. Chelle nadal jest trudno być w jego towarzystwie, ale nie jest tak jak kiedyś i dobrze. Dobrze, że nagle nie rzucili sobie na szyję mówiąc jak to oni się kochają. Podoba mi się to jak to wszystko się toczy. Eh, ale ten Jimmi. Z tym trzeba coś zrobić. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
    Przepraszam, że ostatnio nie komentowałam, ale nie miałam jak na telefonie, ale wszystko czytałam! Więc przepraszam, poprawię się :)
    Opowiadanie jest cudowne i pamiętaj. Jak wydasz książkę- chcę egzemplarz z autograf!
    Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz!
      Takich wspomnień chyba nie da się wymazać i to w tym wszystkim najgorsze.
      Właśnie o to mi chodzi. Nie mam zamiaru robić wielkiego BUM gdzie Slash i Michelle nagle zapomną o całym świecie i wrócą do siebie.
      Wszystko wybaczam i dziękuję za przemiłe słowa!
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Nie mogłam się doczekać tego rozdziału! :)
    Jest mi tak cholernie szkoda Jimi'ego. To takie małe kochane dziecko, ale wiesz tak myślę teraz, że to chyba nawet lepiej, że dzieci nie są świadome wagi tej choroby i że jest ona śmiertelna. Myślę, że lepiej, żeby spotkało to 4 latka, który niezbyt dużo rozumie, ale z tego wyjdzie, niż 14 latka, który będzie płakał razem z rodziną. Ja chyba doskonale zdaję sobie sprawę co przeżywa Slash i Chelle. Mój dziadek chorował na nowotwór przez 3 lata i wiem co to znaczy obwinianie całego świata, za taką tragedię. Pamiętam, że jechałam autobusem ze szkoły do domu i patrzyłam na niektórych ludzi i pytałam się dlaczego to nie mogło spotkać kogoś innego, tylko jednego z najlepszych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałam. Prawda jest taka, że jak jedna osoba zachoruje na tę najgorszą chorobę, to psychicznie na wykończeniu jest cała rodzina. Rak jest chorobą, na którą nie choruje tylko chory, ale wszyscy bliscy. A jeszcze dziecko, Boże to jest istna tragedia. Uważam, że właśnie najgorsze w życiu człowieka jest jak choruje i umiera jego dziecko.
    Slash i Michelle, temat rzeka. Widać, że znowu stają się sobie bliscy, oboje się wspierają, pomagają sobie i mogą na siebie liczyć. Niestety, ale to tragedie najbardziej zbliżają ludzi, a czas leczy rany. Slash stara się do Michelle zbliżyć, robi drobne kroki, a ona go nie odtrąca. I to nie tak, że ona tego nie potrafi zrobić, ona po prostu nie chce. Bo obydwoje potrzebują bliskości i mentalnej i fizycznej moim zdaniem też. 12 godzin w szpitalu robi swoje. Jakoś tak mam cichą nadzieję, że może Slash zamieszka na ''jakiś czas'' u Chelle, bo będzie bliżej do szpitala czy coś? Kurcze, ja naprawdę liczę na to, że oni się zejdą. W końcu tak bardzo się kochali...
    I może ktoś mnie za to zje, co teraz napiszę, ale ja naprawdę nie chcę tu na razie Stradlinów, Roseó itp, itd. Uważam, że to ich sielankowe życie popsułoby cały obecny klimat opowiadania. Bo kurcze, jakby nie było to u Ciebie jak i u mnie w opowiadaniach pierwsze skrzypce gra jedna para. A reszta powinna być tylko tłem, jak nie ma o czym pisać. A tu jest!
    Kochana Reverie, o Twoim stylu już się chyba wyjątkowo nie raz rozpisywałam. Chcę żebyś wiedziała, że jest idealnie i jak czytam nawet książki to kojarzą mi się z Twoim stylem i opowiadaniem. Bo jest ono tak piękne i zapadające w pamięć. :) Przypomniało mi się, jak dwa lata temu mało dodawałaś ze względu na 3 klasę gimnazjum, mam nadzieję, że w tym roku szkolnym wszystko będzie dobrze i będziesz miała duużo czasu i weny na pisanie. :)
    Odpowiedziałam u siebie na Twój drugi komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieciom przychodzi to łatwiej. Tak mi się wydaje. Nawet jeśli przychodzi pogodzić się ze śmiercią, to odnoszę wrażenie, że one przyzwyczajają się do tej myśli i po prostu dalej odkrywają świat.
      Staram się delikatnie polepszyć ich relacje, jednak jeśli będę to robić za szybko proszę o upomnienie! Nie chciałabym wszystkiego zepsuć.
      Czasami boję się co jeszcze możesz wyczytać mi w myślach.
      Ja na pewno Cię nie zjem za te słowa. Wręcz podziękuję za wsparcie!
      Trudno jest mi teraz z kopyta w inną stronę niż oddział hematologii. Tam u innych jest zbyt dużo szczęścia.
      Szczególnie dziękuję za tą wzmiankę o stylu! Staram się jak najbardziej poprawiać.
      Również mam nadzieję, że dobrze spożytkuję nadchodzący rok. Mam ochotę pisać, pisać i pisać!
      Dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń

  3. Witam Reverie!
    A więc udało mi się nadrobić zaległości u Ciebie. Nie trwało to długo, ponieważ czym bardziej się wczuwam w jakieś opowiadanie tym szybciej mi idzie czytanie. Pozwolę sobie skomentować wszystkie te rozdziały które przeczytałam z opóźnieniem tutaj.
    Zacznę więc od początku.
    Byłam na prawdę przerażona jak ten psycholog rozmawiał z Michelle. Bałam się że na prawdę będzie musiała pójść do psychiatryka, bałam się co będzie z Jimim...
    Co do urojonej ciąży, to nie wiem czy sama bym to tak wymyśliła - raczej nie.
    Michelle wypisała się na własne życzenie. Ogólnie to gdybym nie wiedziała teraz, po przeczytaniu reszty rozdziałów, że mimo to będzie z nią w miarę ok, to bym była na Ciebie strasznie zła że coś takiego wymyśliłaś...
    Zgodziła się na propozycje Hudsona. To bardzo dobrze, od dawna czekałam na ten moment kiedy zdecyduje się wrócić do LA, do przyjaciół. No właśnie. Nie jestem pewna jak to było umieszczone pomiędzy innymi zdarzeniami, ale scena na plaży z całą reszta Gunsów była naprawdę genialna. Dosłownie widziałam ich tam. Lepiej czułam atmosferę, czułam jak się czują. Po prostu było to świetnie napisane. W ogóle jak cała reszta opowiadania, ale to już wiesz.
    Cieszę się że ta rozprawa sądowa się tak odwleka. Może to oznaczać, że tak naprawdę Michelle nie chce tego rozwodu. Rozumiem, a przynajmniej wydaje mi się że rozumiem co ona teraz czuje, ale widać że z biegiem czasu znowu coraz bardziej ufa Slashowi. Między nimi jest coraz lepiej…
    Slash debil że chciał się oficjalnie do wszystkiego przyznać. Debil no… Zamknęli by go i by tym strasznie skrzywdził Jimiego który naprawdę się do niego strasznie garnie, co w sumie jest zrozumiale – bardzo dużo czasu, jak nie większość spędzał z mamą.
    Kiedy Jimi wylądował w szpitalu myślałam raczej że będzie to jakiś rak, czy guz. Nie przeszła mi przez głowę białaczka, ale jak to usłyszałam, to… w sumie nie wiem jak się poczułam, bo tyle emocji przeze mnie przeszło. Tak strasznie boje się o Jimiego. Wierze że nie zrobisz mu jeszcze większej krzywdy, a przynajmniej mam wielką nadzieje, ponieważ już wiele razy zaskakiwałaś nas wydarzeniami w tym blogu. Wydarzeniami których nigdy, w żadnym opowiadaniu nie było, ponieważ są one w większości bardzo sielankowe, a ty poruszasz takie prawdziwe aspekty życia. Ty opisujesz prawdziwe życie z problemami, które niestety zawsze są.
    Mam naprawdę szczerą nadzieję, że z Jimim będzie ok, bardzo bym tego chciała. Tak samo jak tego żeby Michelle w końcu wróciła do Slasha. Wiem, na to potrzeba czasu i dużo, dużo chęci ich obojga, ale wierze że jest to możliwe i coraz bardziej realne.
    Nie wiem w sumie jaki wyszedł mi ten komentarz. Pewnie jest bez ładu i składu, ale jest trochę późno, a ja niezbyt wyspana, więc nie można chyba ode mnie więcej wymagać…
    Pozdrawiam, życz dużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Chloem!
      Pyszczek mi się uśmiecha kiedy widzę takie pokrzepiające komentarze!
      Do tej pory żałuję, że nie zakończyłam wątku z domniemaną chorobą Chelle. Ale mogę powiedzieć, że jeszcze do tego wrócę.
      Scena na plaży powstała na kilka minut przed publikacją rozdziału, więc dobre słowo o niej to coś pięknego!
      'Ufa' to chyba jeszcze za dużo powiedziane, ale na pewno coś się poprawiło pomiędzy Slashem i Chelle.
      Zależy mi żeby nadać opowiadaniu jak największy realizm, więc tym bardziej dziękuję za opinię!
      Kłaniam się nisko i serdecznie pozdrawiam.
      Już piszę nowy rozdział. :)

      Usuń
  4. O jejciu, to takie, takie... No zajebiste. Na początku takie się smutam, a potem te teksty Jimi'ego ''Mówisz jak mama'' i ''I całujesz jak baba'' No po prostu Cię za to kocham. Ale i tak Cię zabije jeżeli coś mu zrobisz jasne?
    Pozdrawiam i cem już nowy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa!
      Wszystko jasne, na wszelki wypadek przygotuj siekierę, maczetę, czy co tam wolisz.
      Pozdrawiam cieplutko i zabieram się za kolejny rozdział.

      Usuń
  5. Ej no, ja nie wiem co napisać.. Jest tak smutno, ale z drugiej strony trochę miło, że Michelle i Slash się tak dogadują..
    Pozwól, że spowiję ten rozdział moim milczeniem, mam taką pustkę w głowie że wgl nie wiem co się dzieje :) Dzisiaj rano miałam milion pomysłów na moje opowiadanie a teraz nie mogę nic wymyślić..
    Chyba komentarzem pod ostatnim postem wykorzystałam limit xD
    Wera :)) (kaminska.weronika.1998@wp.pl)
    P.S. czytam tak jak obiecałam, twoje opowiadanie jest ważniejszy niż ból związany z przypominaniem sb tego wszystkiego..
    P.S.2 tekst Jimi'ego był po prostu zajebisty! Taki promyczek dziecięcej radości w tym całym smutnym rozdziale :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi wymagać od Ciebie dłuższych wypowiedzi na temat tego opowiadania, bo wyobrażam sobie jakie to musi być niemiłe. Bardzo się cieszę, że jednak nie przestajesz czytać i doceniam każde słowo.
      Dziękuję po stokroć!

      Usuń
  6. Reverie.
    Znowu.
    Dodałaś.
    Rozdział.
    W nocy.
    I.
    Znowu.
    Nie.
    Mogłam.
    Spać.
    Przez Ciebie!
    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
    I.
    Teraz.
    Dostaniesz.
    Karę.
    A,
    Mianowicie.
    Taką.
    Że.
    Walnę.
    Cały.
    Komentarz.
    Z.
    Caps Locka.
    Ale to w sumie nic nowego, nie? xD

    WIĘC...
    W KOŃCU!
    WIDZĘ, ŻE RELACJE POMIĘDZY SAULEM A MICHELLE SIĘ POWOLI POPRAWIAJĄ. TAAAAAK!
    ONA JUŻ NIE BOI SIĘ GO, ANI NIE BOI SIĘ ODDYCHAĆ TYM SAMYM POWIETRZEM. TAAAAAK! POGODZĄ SIĘ! MUSZĄ!
    WSPÓLNE NIESZCZĘŚCIE ICH POGODZI I ZŁĄCZY! TAAAAAAAAAK! <333333333333

    NO, WŁASNIE, ALE NIE MOŻECIE POZWOLIĆ, ŻEBY JIMI WAS WIDZIAL W TAKIM STANIE.

    I DOBRZE, ŻE SLASHU JUŻ SIĘ PRZYZNAŁ, ŻE NIE CHODZI MU O SEKS I TAK DALEJ. NIE WIEM, CZY "PRZYZNAŁ" TO ODPOWIEDNIE SŁOWO DO TEGO...

    HAHAHAHAHAAHHAH SKRADANIE SIĘ JIMIEGO I ANTHONY'EGO- DWAJ MALI NINJA! HAHAHHAHAHAHAH

    FAJNIE, ŻE MIĘDZY NIMI SIĘ POPRAWIA. MICHELLE "WDROŻYŁA PLANY W ŻYCIE"- CHODZI MI O TO, ŻE POWIEDZIAŁA SLASHOWI, ŻE DADZĄ RADĘ.
    POPRAWIA SIĘ, OJ POPRAWIA, SUUUUPER!
    NO NIE MOGĘ PRZESTAĆ SIĘ JARAĆ.
    HHAHHAH I TO JIMIEGO "CALUJESZ JAK BABA", "MÓWISZ JAK MAMA" HAHAHAHAHAAHHAHAH
    HAHAHAAHAH
    POGODZĄ SIĘ, MUSZĄ, NO MUSZĄ, CHOLERA JASNA, MUSZĄ! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
    WYBACZ ZA NIEOGAR. POPRAWIŁAŚ MI MÓJ ZJEBANY HUMOR! <3333333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NIE! Zapomniałam! Przepraszam! Ale w nocy czuję, że wykorzystuję największą część mózgu. Taki dziwaczny nawyk.
      Kara w stu procentach zasłużona.
      Ładnie proszę, nie nastawiaj się zbyt pochopnie, bo niedługo wszystko może się odwrócić i będziesz szykować szubienicę, żeby mnie powiesić.
      Dopiero teraz widzę jak wiele frajdy sprawia mi pisanie o mniejszych bohaterach, haha!
      Mam nadzieję, że i dalsze losy Hudsonów przyjmiesz równie pozytywnie.
      Bardzo się cieszę, że poprawiłam humor! To nowość!
      Pozdrawiam serdecznie. :)

      Usuń
    2. No to jak wykorzystujesz, to pisz, ale publikuj na następny dzień lub po prostu zabierz mi telefon, ale wtedy będzie zawał za zawałem, więc...
      xD
      Nie nastawiam się, tylko cieszę, że poowolutku się "dogadują"
      I NIE WAŻ MI SIĘ TU OBRACAĆ, BO SZUBIENICA JUŻ JEST! 3:)
      Taaak, mniejsi bohaterowie są przeesłodcy *.*
      No przyjmę albo pozytywnie albo negatywnie.
      No poprawiłaś, tak.

      A teraz czas na najwazniejsze 2 pytania:

      -WHERE'S IZZY?

      i moje standardowe

      -Kiedy ślub Grimsa? :D

      Usuń
    3. Nie chcę wpędzić Cię do grobu, więc będę publikować rzadziej. Tak dla bezpieczeństwa, zapobiegawczo.

      Izzy jest aktualnie z żoną i dziećmi w domu w Kalifornii.
      Ślub Grimsa, jak widać, będzie musiał choć trochę zaczekać. ;(

      Usuń
    4. Niee...zabraniam publikować rzadziej! Masz publikować szyyyybko!

      O :3 Ale weź wrzuć Izzy'ego do następnego- sorry, że tak męczę xD
      Okej, ale to moje standardowe xD

      Usuń
  7. Nie wiem, jak działasz w taki sposób na ludzi... No, ale zmusiłaś mój oczarowany twym talentem umysł, aby przeczytać Twoje opowiadanie od samego początku i... kocham je. Boże, szczerze Cię podziwiam- nie spotkałam wcześniej tak zdeterminowanej, obdarzonej zdolnością tak dobrego pisanie osoby! Wkręciłaś mnie w to opowiadanie, chciałam więcej i więcej... A tu, jak na zawołanie: nowy, fantastyczny, poruszający, wzruszający rozdział! :) Powiedz mi, czemu Ty tak bardzo ranisz Michelle i Jimmiego? ;c Owszem, Slash ma prawo dostać po przysłowiowej "dupie", za to jak wielkim okrucieństwem wykazał się dla Chelle, ale dlaczego cierpieć musi wraz z nim ta biedna brunetka i słodki dzieciak? Bardzo mi ich szkoda. Poruszył mnie zwłaszcza ten fragment, kiedy Mały pytał, co mu jest. Uwierz, prawie się rozpłakałam.
    Ale chyba koniec tej bezsensownej, nieskładnej paplaniny, co? Też tak myślę :) Na koniec chcę Ci cholernie mocno podziękować- za wszystkie emocje, których doświadczyłam, dzięki temu opowiadaniu; pogratulować- cudownej zdolności i olbrzymiego talentu; poprosić o kolejny wspaniały rozdział; i tradycyjnie przeprosić- za beznadziejny komentarz. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę zdołałaś przeczytać to jeszcze raz? *_*
      Mamuśko Janis, dzięki Ci za takich ludzi!
      Nic tylko się cieszyć!
      A zdeterminowana jestem, nie zaprzeczę. Chcę skończyć to co zaczęłam i muszę to zrobić jak najlepiej potrafię. Ot co.
      Nie mam pojęcia czemu za ofiary wybrałam właśnie tą dwójkę, bo plan dwa lata temu bym zupełnie inny. Ale z czasem zapragnęłam czegoś bardziej ambitnego niż pisania o ciągłym pieprzeniu, koncertowaniu, piciu Jack'a Daniels'a i wciąganiu koki (ew. inne świństwa). I tak oto powstała ta historia.
      To nie jest bezsensowna paplanina! A w życiu! Bardzo mnie podbudowałaś za co pięknie dziękuję.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Ostatnie rozdziały, gdy Michelle wyjechała, były cholernie dołujące. Nie wiem jak opisać to, co dzieję się teraz.
    Mam wrażenie, że życie w jakiś chory sposób uwzięło się na Chelle. Najpierw Slash, ta depresja i jeszcze teraz Jimi.
    Cholernie smutne to wszystko.
    Cieszę się jednak, że między Michelle i Saulem jest coraz lepiej. Dogadują się, a przynajmniej rozmawiają ze sobą! Może ta tragedia ich znowu połączy?
    ...Nie, to niemożliwe.
    Kurde, nie wiem co jeszcze napisać. Mam tak wielką pustkę w głowie. No i jeszcze serce mnie boli jak tylko pomyślę o Jimi'm.

    Krótko i beznadziejnie, ale ten nastrój z rozdziału chyba mi się udzielił bo zrobiło się tak jakoś smutno.

    'Dusza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dość, że sama jestem zdołowana, to jeszcze dołuję wszystkich naokoło... pięknie.
      W każdym razie, dziękuję serdecznie za komentarz!
      Mam nadzieję, że w przyszłości nie będzie tak smutno.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  9. Reverie, dałaś mi nowe życie. Nie mam pojęcia czy to przez euforię, że dodałaś coś nowego czy przez to, że stało się kilka innych, fajnych rzeczy, ale nabrałam takiej wielkiej ochoty, żeby coś skomentować, że aż dziwnie się czuję... a myślałam, że mam zastój i się wypalam, a tu proszę, co się dzieje...
    Ten rozdział był taki... nieco bardziej pogodny, przynajmniej według mnie. To chyba przez te rozmowy chłopców, które były cudowne. Uwielbiam takich maluszków, a jeszcze jak jest ich kilka i rozmawiają między sobą o takich błahostkach to już w ogóle. Aż bym chciała cofnąć się kilka lat wstecz.

    Powtarzam to chyba w każdym komentarzu, więc i teraz nie mogę tego pominąć - SLASH MNIE DENERWUJE. Cholernie. Gdybym mogła to bym go zabiła. Mimo, że Chelle go potrzebuje i sytuacja między nimi nieco się poprawia to podejrzewam, że już nigdy nie odzyska mojej sympatii jaką darzyłam go mniej więcej do 90 rozdziału.
    Ciągle mam przed oczami Chada i Michelle. Nawet nie wiesz jak ja bym chciała, żeby oni byli razem, żeby piekł babeczki albo szarlotkę, żeby kosił trawę, był Perfekcyjną Panią Domu i co najważniejsze - aby pomógł Michelle w jednym z najtrudniejszych momentów w jej życiu. Już snuję wizję tego jak siedzą razem na szpitalnym łóżku, obok Jim'a i bawią się z nim oraz Baksem. *.* Slash może w tym czasie gnić w więzieniu...
    Szkoda, że to niemożliwe. ;___;

    Jeszcze niedawno nieco tęskniłam za resztą Gunsów, ale czytając komentarze moich poprzedniczek doszłam do wniosku, że na dobrą sprawę to nie są oni teraz potrzebni. Niech sobie żyją w swoim małym raju, z gromadką dzieci... chociaż mogłoby być ciekawie, gdyby Michy powiedziała Kate lub drugiej Kate o chorobie Jimmy'ego. Ależ jestem ciekawa ich reakcji!

    Zgadzam się ze stwierdzeniem, że opisujesz tutaj takie normalne życie. Jak widzę któreś z rzędu opowiadanie o Gn'R, w którym to każdy rozdział dotyczy imprez w Hellhouse lub Rainbow, zdradzania swoich partnerek, picia Jacka Danielsa to mnie krew zalewa. Chociaż w sumie, moje pierwsze opowiadanie nie jest lepsze. Właśnie... jak już przy nim jesteśmy to kiedyś tam pisałaś, że chciałaś nadrobić, ale osobiście nie nalegam, bo zaczyna mi być wstyd za to co tam wymyślam. Czuję się podle, gdy to piszę, bo zawsze uważałam je za swoje najlepsze dziecko, ale teraz mam wrażenie, że jest ono strasznie prymitywne. Poza tym rozumiem w zupełności brak czasu. Mam na oku z osiem blogów, które chciałabym przeczytać, a kompletnie nie mogę się za to zabrać. Miałam wszystko czytać podczas pobytu w szpitalu, ale zbyt bardzo pochłonęło mnie pisanie Ars Longa i kłótnie z sąsiadką. ;_;
    W ogóle nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę tego, że mieszkasz w Krakowie. *__* To chyba jedno z najpiękniejszych polskich miast, przynajmniej według mnie. Pamiętam nawet, że jak byłam tam w połowie lipca na weekend to za każdym razem, gdy przechodziła obok mnie dziewczyna w glanach, albo koszulce z jakimś zespołem to myślałam sobie "O kurczę, a może to Reverie?". Widzisz, jakie masz fanki? xD
    Przepraszam Cię za to, że ten komentarz w większości nie dotyczy rozdziału, ale... ale jakoś tak wyszło. ;_;
    Następnym razem postaram się bardziej, obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matuchno, aż mi się cieplutko na sercu robi!
      Dziękuję pięknie za tak miłe słowa.
      Jeśli wyszło choć odrobinę pogodniej to nic tylko się cieszyć.
      Próbuję wyobrazić sobie jak bardzo podirytowana musisz się czuć. Slash z opowiadania chyba prędko nie zniknie. Choć tutaj wszystko może się zdarzyć.
      Temat Chada może nieco pobieżnie, ale będzie poruszony w najbliższych postach.
      Choć już niewiele osób czeka na resztę Gunsów w opowiadaniu, nie zapomniałam o nich i mimo wszystko odegrają jakąś rolę w życiu głównych bohaterów.
      Dla mnie też Kraków jest najpiękniejszy i zachwyca mnie za każdym razem, gdy dokładniej mu się przyglądam.
      Choć latem poszukuj dziewczyny w trampkach, glany od października do kwietnia :D
      Bardzo dziękuję za ten komentarz!

      Usuń
  10. Przykro mi, ale na pewno nie dorównam komentarzom wyżej. W ogóle miałam teraz nie komentować, ale przy śniadaniu jakoś tak wzięła mnie na to ochota. Niestety jakoś mi nie wychodzą te komentarze...
    No nic, lepiej już zacznę. Jimi... Nadal jest mi o strasznie żal. Czemu to nie spotkało na przykład tego ich sąsiada Chada? Albo Michelle? Slasha? Czemu Jimi'ego? Przecież to takie małe dziecko.
    Pamiętasz jak kilka tygodni temu pisałam, że nie lubię Hudsona, ale że zaraz może się to zmienić? No i tak się stało. Teraz nie przepadam za Michelle... I przylazła mi siostra do pokoju. :c Chce mi wymyślić kare za to, że włączyłam komputer. Dodam, że jest młodsza. :c I się kręci po pokoju, żeby mnie zdenerwować i zajrzeć w monitor. Wiesz, jak to denerwuje? Ale nie mogę jej tego pokazać. XD
    Ale wracając do tematu Michelle... Tak, ona mnie wkurwia i to bardziej od Slasha. No, ale chociaż w tym rozdziale aż tak wkurzająca nie była. Nikt mnie w tym rozdziale zbytnio nie wkurzył. Akcja z Lori. :D Jejku biedni chłopcy. :c Przecież... no kurwa. :c Nie, to jest takie okropne, że aż kurwa, nie wiem co zrobię. Pierdole, jak trudno się pisze z odwróconym monitorem...
    To już koniec.
    Rozdział, jak zawsze cudowny.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy dzięki siostrze napisałaś tak uroczy komentarz... ale bardzo Ci za niego dziękuję!
      Uwzięłam się na Jima. To już ustalono. Ale postaram się jakoś złagodzić ten ból poprzez zwiększenie dawki Jima w rozdziałach.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  11. Reverie, nie wiem skąd Ty czerpiesz pomysły na pisanie takich rozdziałów. Kurczę od początku, się wzruszyłam. Boże, Hudson, taki smutny i chyba właśnie dzięki temu , że nie wstydzi się swoich łez, zobaczyłam jego dojrzałość w wychowaniu dziecka, którą przez narkotyki stracił. Wybacz, ale wcześniej jakoś mi się wydawało, że dalej pomimo rozwodu i całej tej zagmatwanej sytuacji, on wierzył, że będzie dobrze i że Michelle da mu drugą szansę na to, żeby dołączył do rodziny. A teraz, w moim przekonaniu, to wszystko o czym mówił: że Jimi przyzna się do zapalenia papierosa, oblania testu, czy przyprowadzi dziewczynę do domu...kurczę i tak by to go ominęło. Niestety, wiem to. Tak się w życiu dzieje. Gdzieś z tyłu głowy on też ma na pewno takie przemyślenia, że nawet jeśli Jim byłby zdrowy, to ich kontakt uległby osłabieniu i o takich sprawach pierwsza dowiadywałaby się Chelle,a on na końcu, jeśli w ogóle.
    Szczerze mówiąc, cieszę się, że Michelle znów zaczęła go w jakiś sposób tolerować, a nawet pozwala mu na więcej. W sumie mogłaby go odepchnąć, kiedy ją obejmuje w talii, ale nie daje sobie spokój. ( Widzę, że chyba zmieniasz wizerunek Michelle z zimnej suki na hm... zobaczymy na jaką osobę, bo na pewno jeszcze szykujesz jakieś niespodzianki :D)
    Faktycznie, zgadzam się z tym co było napisane w komentarzach wcześniej, rozdział jest bardziej pogodny, dzięki małym wstawkom o chłopcach. (Poczułam się staro, bo sama kiedyś pewnie uciekałam przed WIELKIM ZAGROŻENIEM, sorry ale tak mi się z tą ciężarówką skojarzyło - Lori ahahaha <3)
    Cieszę się, że są tacy ludzie jak ty, którzy pomimo tego, że mają swoje sprawy, naukę w liceum ( bo chyba masz 17 lat, sorry nie jestem pewna, ale chyba Cię o to kiedyś pytałam XD), a jednak piszą teksty, tak z serca i jestem naprawdę z Ciebie i ze wszystkich takich ludzi dumna ( dobra, kończę, bo chyba to jest nieistotne).
    Życzę powodzenia
    M.
    P.S. Też byłam w Krakowie, w czerwcu, no cóż wiadomo, że bym Cię nie poznała :) Ale tak jak mówi moja koleżanka, trzeba mieć swoje oblicze internetowe, które nie jest łatwo odkryć ( znowu sobie przypomniałam, że brakuje mi czasu na stworzenie innego konta google, żeby przestać być anonimem)
    P.S. 2 Kurczę, czy kiedykolwiek napiszę komentarz bez P.S - ów i będzie on składny? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już ktoś mnie kiedyś o to pytał i odpowiedziałam: pomysły biorę z tego co widzę.
      To chyba nie są pomysły, prawda? Raczej nazwałabym to faktami.
      Słusznie zwróciłaś uwagę na to, że pewne rzeczy i tak by go ominęły. Chyba o tym zapomniałam i stąd ta wyrwana z głowy myśl Hudsona.
      I to jest świetne podejście! Niech nowa czy też stara Michelle pozostanie zagadką.
      Wielkie zagrożenie! Haha! Chociaż tyle radości w tym rozdziale.
      Bardzo dziękuję za te pokrzepiające słowa!
      Jeszcze jakieś 2 tygodnie i będę już mogła potwierdzić, że skończyłam 17 lat! Woohoo!
      Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę, droga M!

      Wygodniej jest mieć to oblicze internetowe!
      Nie zapomnij dać znać jak już stworzysz nowe konto.
      A P.S.-y mi nie przeszkadzają! Bardzo je lubię :)

      Usuń
  12. Reverie, ja przepraszam za poślizg i ogólnie taki dupny komentarz jaki tutaj napiszę. Po prostu ostatnio wszystko tracę, wszystko się sypie. :) I tak jakoś nie potrafię ubrać swoich wypowiedzi w mądre słowa. Zresztą, nieważne. Koniec o mnie. Jak zwykle muszę komuś pleść o swoich problemach... Pieprzony samolub.

    Kochana, co ja Ci mogę powiedzieć, skoro już wiesz, że masz we mnie największą fankę. Obiecuję Ci, że będę do końca. Po prostu nie potrafię się rozstać z tym blogiem i po części z Tobą. Praktycznie się nie znamy, ale poprzez czytanie opowiadania, Twoich słów, niektórych przemyśleń, mam wrażenie że znamy się od dawna. Wiem, jestem dziwna. Ale mam jakieś takie wewnętrzne odczucie. No cóż, jesteś moim największym wzorem do naśladowania. Szczerz mówiąc, to chciałabym Cię poznać. Ciebie i ABC. Po prostu popatrzeć na Wasze zachowania, posłuchać wypowiedzi. Musicie być cholernie interesującymi osobowościami. To widać po stylu pisania. Byle jaka osoba nie pisałaby takich opowiadań! Tutaj trzeba mieć łeb na karku, wyobraźnię, pomysłowość i przede wszystkim uczuciowość. Wyobraź sobie opowiadanie bez jakiejkolwiek ekspresji... Takie coś nie ma prawa wypalić. A teraz wyobraź sobie coś naprawdę emocjonalnie napisane opowiadanie... Od razu łapie za serce, interesuje. Takie jest właśnie Twoje opowiadanie. Ciężko będzie mi się z nim rozstać. Na razie nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli. Po prostu nie lubię, kiedy coś się kończy i trzeba się z tym pogodzić, to zbyt trudne. Tak więc mam nadzieję, że będziesz Nam jeszcze długo, długo tworzyła. Nie możesz zmarnować takiego talentu. Nie pozwalam Ci. :)
    Napisz książkę, cokolwiek. Po prostu chcę za kilka lat widzieć, wchodząc do księgarni Twoją książkę jako bestseller. Cholernie kibicuję Ci, aby tak się stało.

    Teraz może przejdę do bohaterów i ogólnie akcji.
    Poruszył mnie ten rozdział. Zresztą jak większość Twoich ostatnich dzieł. Zauważyłam, że z odcinka na odcinek jesteś coraz lepsza. Coraz bardziej otwierasz nam oczy na brutalną rzeczywistość z którą zmagają się nie tylko Hudsonowie, ale wiele wiele rodzin na tym niesprawiedliwym świecie. Teraz kiedy siedzę w pokoju i tak po prostu piszę komentarz, gdzieś na świecie jakaś osoba przeżywa to samo co Chelle i Saul. To straszne, ale z pewnej perspektywy też piękne. Otwierasz oczy przynajmniej mi, osobie która niewiele w życiu przeszła, nie jest doświadczona. Chyba powinnam za to Bogu dziękować, bo nie wyobrażam sobie przechodzić czegoś takiego jak nasi bohaterowie.
    Właśnie tak teraz pierwszy na myśl nasunął mi się Jim. Jest taki mały i jeszcze nieświadomy, chociaż powoli zaczyna zadawać pytania. Niedługo się dowie, przebywając w szpitalu. Może nie tyle od rodziców, co od dzieci. Przecież większość już wie. Mam nadzieję jednak, że mały dalej będzie żył swym życiem. Bawił się, przeżywał wszystko tak jak zwykły dzieciak.
    Cholernie podoba mi się opis jego rozmów z kolegą z oddziału, ich poczynań. To chyba najbardziej chwyta mnie teraz za serce. Lubię dzieci, choć nie zawsze tak było. Cóż, wiele rzeczy w człowieku się zmienia. Zmienia się punkt widzenia, nastawienie do paru spraw.
    Tak chyba jest też z Hudsonami. Dobrze napisałaś, że Jimi jest pewnego rodzaju spoiwem. Para coraz bardziej siebie potrzebuje. Chcą mieć w sobie oparcie, co bardzo mnie cieszy. Niech robią dla małego wszystko co w ich mocy. Niech go wspierają, pokazują, że wszystko jest w porządku. To na pewno pomoże, chociaż w jakimś niewielkim stopniu.

    Czekam z zapartym tchem na kolejny rozdział i przepraszam. Coś czuję, że napisałam tu jakieś totalne głupoty, ale nie mam siły już sprawdzać.

    Love,
    Chelle :*


    PS Prawdopodobnie już niedługo zakończę karierę bloggerki, ale wiedz, że cały czas będę z Tobą. Na pewno masz załatwione moje komentarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Chelle,
      niezmiernie miło widzieć tak obszerny komentarz od Ciebie! Nic nie szkodzi, że 'z poślizgiem'! Daj spokój, komentujesz tak wytrwale, że aż mi głupio, bo ja zwykle mam wielkie opóźnienia.

      Aż mi się łezka w oku zakręciła. Dziękuję, kochana!
      Znasz moje myśli, więc znasz i mnie. Może kiedyś uda nam się zrobić wielki bloggerowy zlot...? Kto tam wie co los szykuje.
      W ogóle, byle kto nie pisze opowiadań! Choć ABC jest wyjątkowa i tu nikt nie zaprzeczy.
      Bardzo Ci dziękuję za ten potok przemiłych słów!
      Aktualnie moim jedynym pomysłem na życie jest pisanie, więc kto wie czy kiedyś nie ujrzysz jakiejś mojej nudnej historyjki na dolnych półkach w najciemniejszym zakątku księgarni, gdzie już nikt nie sięga?
      Dziękuję za wsparcie! Mimo moich czarnych przewidywań, dzięki Tobie nadzieja powraca.

      Tak się to chyba dzieje, kiedy zmierzasz do dorosłości. Cholerka, i pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu pisałam o radośnie hasających nastolatkach, którzy lubią taplać się w jeziorku...
      Jim na pewno będzie inaczej odczuwał swoje najmłodsze lata.

      Źle czujesz. Napisałaś wspaniały komentarz!
      Bardzo dziękuję i pozdrawiam.
      Kocham ♥

      ?!
      Planujesz rzucić pisanie w cholerę?!

      Usuń
  13. I znowu się stało, znowu przeczytałam ten rozdział w niekoniecznie właściwym momencie i miejscu, haha. Siedziałam sobie w spokoju na ławce w parku, spoglądając co chwilę na młodszego brata. I oczywiście czytałam o chłopcu chorym na białaczkę i o rozpaczy jego rodziców, nastrojowo bardzo, nie ma co, och!
    Dobra, ale...takie odniosłam wrażenie, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu w rozmowach Michelle ze Slashem nie ma jadu, co mnie cieszy na swój sposób. Chociaż nie ma się też co oszukiwać, że teraz gdyby oni się żarli, to prawdopodobnie nie udźwignęliby tego ciężkiego ostrza od losu, znanego szerzej pod niewdzięczną nazwą ,,nasze jedyne dziecko jest chore, może umrzeć''. Urzeka mnie, kiedy wspominasz o zapachu. Właśnie o tym, kiedy przechodząc obok siebie, czują się nawzajem i mimo wszystko - pragną. Bo przecież tak jest! Nie? To tylko moje wrażenie? Ale niby niektóre miłości i związki są toksyczne i nie wykluczam, że to jest właśnie taki przypadek, a szkoda. Było tak pięknie, kiedyś.
    Boże, ale ja już zostawię Chelle i pana Hudsona, przejdę do ich oczka w głowie i największego z serc. On jest niesamowity. To dziecko jest takie pozytywne, nie wie, co mu dokładnie jest, ale dzieci nie są głupie i zobaczył pewnie po rodzicach, że jednak coś jest. Przecież spytał Slasha, na co jest chory, a ten nie wiedział, co winien mu dokładnie odpowiedzieć, ale wycwanił się z tą odpowiedzią. Aj, no i jeszcze raz ten optymizm Jima! Pokazał ładnie ojcu całą prawdę o nim, haha, ''mówisz jak mama'', ''całujesz jak mama''! I czekam na to męskie pożegnanie (czy chodziło o powitanie?).
    Jeszcze jedno. Pewien akcent, który mnie nawet rozbawił w tym wszystkim, zacytuję: ,,W zasadzie to...średnio mi idzie''. Gitara! Jej, cieszę się, że to tam wstawiłaś i się tak kochanie zgrało, dobrze to robi całej tej sytuacji, przynajmniej w moich oczach.
    Jednak nęka mnie jedno pytanie - co dalej? Czekam jak zawsze i życzę Ci dużo POZYTYWNEJ weny, haha!
    Czekam! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jedno - zapomniałam o najwspanialszej na świecie zabawie chłopców na szpitalnym korytarzu i zwycięstwo nad wredną siostrą, to było wspaniałe, dziękuję!

      Usuń
    2. Uwielbiam, kiedy komentujesz Slasha i Michelle! Szczerze uwielbiam!
      Bardzo mnie cieszy, że zwróciłaś uwagę na zapach. Taki szczegół, a jednak widoczny!
      Dziękuję za pełne pokrzepienia słowa.
      W ogóle dziękuję, że czytasz to i opiniujesz, mimo że ja nie odwzajemniam się praktycznie niczym.

      I jeszcze raz dziękuję po tysiąckroć i więcej!
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  14. Sam początek mnie bardzo, ale to bardzo rozczulił... '
    - Mamusiu… zostaniecie tu, prawda? – spytał błagalnym tonem, łapiąc luźno zwisającą dłoń Michelle. Kobieta zacisnęła powieki i pocałowała malucha w czoło, odsłoniwszy gęste loczki.
    - Zostanę. – Wyszeptała, wiedząc, jak bardzo mały jej teraz potrzebuje.' Łzy same się do oczu cisną. Kocham te opowiadanie i masz już drugą największą fankę ;DD. Love, Danny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Danny!
      Skaczę z radości! To wciąż się podoba!
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  15. Kiedy będzie nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  16. ojaaaaaaaa kiedy następny??! Już się nie mogę doczekać! Dziewczyno, napisz książkę - pierwsza polece do księgarni :) piszesz świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak mogę! Głowię się po nocach, ale szkoła znowu zaczyna wdzierać się w mój kalendarz ;_:

      Usuń
  17. Prawie miesiąc siedziałem w domu i chciałem czytać opowiadanie, a wyszło jak zwykle. Dochodzi 3 w nocy i jutro trzeba wstać do obozu zagłady potocznie zwanego liceum XD Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak opisujesz całą tą sytuację związaną z chorobą i pobytem w szpitalu. Czuję się, jakbym czytał naprawdę świetną książkę, albo oglądał równie dobry film, biorąc pod uwagę, że to opowiadanie tak cholernie mocno wpływa na wyobraźnię. Bardzo się cieszę, że Michelle się przełamała i jest jeszcze szansa dla ich małżeństwa. Nie wiem co tu jeszcze pisać, mózg mi już wysiada, więc się powtórzę - zajebiście wyglądają te rozdziały. Tak jak obiecałem, gdy kiedyś tam dojdę do bieżącego rozdziału, przypomnę sobie wszystko co się działo przez to ponad 100 rozdziałów i to, jak na mnie działały kolejne rozdziały i skomentuję wszystko może w jakiś mniej chaotyczny sposób niż teraz hah. Życzę ci szczęścia w tym nowym roku, rozwijaj się w tym, co sprawia ci największą przyjemność i za żadne skarby nie rezygnuj z pisania tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Adam!
      Już dawno się tak nie cieszyłam! I może to będzie mało feministyczne, ale czekam na więcej komentarzy mężczyzn od powstania bloga! To naprawdę wspaniałe, że podoba Ci się to co tutaj wypisuję i z miejsca obiecuję, że nie przestanę pisać! Może będę to robić rzadko, ale będę.
      Pozdrawiam cieplutko, ściskam mocno i staram się zacząć kolejny rozdział! ♥
      DZIĘKUJĘ!

      Usuń
  18. O tak, cytat z Black Sabbath na początku! <3 znowu <3 moje serduszko, kochające Sabbathów i Twoje bloga, raduje się niezmiernie <3 mimo, że rozdział nie był zbyt wesoły. Chociaż wydaje mi się, że ta choroba Jim'a bardzo zbliża do siebie Slasha i Michelle. To w sumie dobrze. Szkoda, że łączy ich taka tragiczna sytuacja, ale przynajmniej się nie kłócą, ani nic.
    Szkoda tylko Jimiego, ale on chyba jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego co mu jest.
    No i Anthony! <3 ten dzieciak jest taki wesoły i pozytywny, mimo swojej choroby. Super ,że Jimi ma takiego kolegę <3
    Ta scena jak chłopcy skradali się koło rejestracji i chowli się przed Lori, była świetna! :D taka niezwykle wesoła w porownaniu do reszty rozdziału.
    Ale w sumie wszystko co tu napisałaś bardzo mi się podobało <3 mam tylko nadzieję, że mały Jimi wyzdrowieje,bo on zdecydowanie nie zasłużył sobie na cierpienie.
    No i zastanawiam się co tam słychać u reszty Gunsów? Dawno nic o nich nie było.
    Dobra, lecę dalej.
    Pozdrowienia i całuski :*
    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 87. I'm useless.

Rozdział 29. Brother from another mother

Rozdział 25. Zaczynam rozumieć