High Voltage Tattoo 1.

               Bailey stał przez chwilę z niezadowoloną miną i przyglądał się mojej zajebistej osobie.
- No i czego się lampisz? - krzyknęłam z wyrzutem, a rudzielec energicznie ruszył w moim kierunku.
- Masz z tym kurwa jakiś problem? Co? Nie można się gapić? - zapytał, cwaniak.
- Wypierdalaj. - najlepsza odpowiedź na wszystko, nie ma co.
- Sama wypierdalaj... Głupia suka - burknął pod nosem, a jego słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Zaczęłam iść za nim, zaciskając jednocześnie pięści. Bailey zaczął uciekać, a ja z szyderczym uśmiechem zaczęłam go gonić. Rudzielec miał dobrą kondycję, ale to i tak mu nie pomogło. Po kilku minutach bezustannego krążenia wokół ulicy dopadłam wredną wiewiórę, powalając ją na chodnik. Zaczęła się szarpanina, Will wyrywał mi włosy, a ja z całej siły uderzałam pięściami gdzie popadło. Po chwili namierzyłam jego gacie i zamierzałam uderzyć go w czułe miejsce. Niestety wszystko, kurwa, na marne. Will odleciał w drugą stronę, a mnie odciągnął brunet.
- No ja pierdole! Czy ja nie mogę mu spokojnie wpierdolić?! - krzyknęłam wkurzona tym wiecznym cyrkiem.
- Nie, nie możesz, bo go w końcu zabijesz! - krzyknął Jeff.
- Ej! Ona przecież jest ode mnie słabsza! - krzyknął Bailey i podniósł swoje zaplute cztery litery z ziemi.
- Właśnie, że nie jest. To ty zawsze dostajesz wpierdol, a nie ona, a do tego jest młodsza...- powiedział Isbell bez większych emocji. Zaśmiałam się szyderczo i wbiłam swój laserowy wzrok w ten głupi, rudy łeb. Często miewałam cudowne wizje wykręcenia tego zawszonego łba, czasem udało mi się wcielić je w życie, ale żadnej akcji nie doprowadziłam do końca, gdyż Wielki Obrońca Praw Zwierząt, Jeffrey Isbell, za każdym razem skutecznie mi to utrudniał. Po chwili Will wyminął bruneta i rzucił się w moim kierunku, znowu upadliśmy na ziemię, ale tym razem to on był na górze. Isbell natychmiast rzucił mi się na pomoc i odciągnął rozjuszonego kumpla.
- No ja pierdole! Jak dzieci, kurwa! Jak dzieci....!- krzyknął brunet, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - A skoro dzieci...to nie wolno im pić...- powiedział chytrze i położył dłonie na swoich bocznych kieszeniach spodni. Nagle naszym oczom ukazała się śliczna butelka taniego wina. Oboje z Willem wiedzieliśmy co to oznacza, więc bez zbędnych ceregieli zbliżyliśmy się do siebie.
- Przepraszam bracie...zachowałam się jak dzieciak, a przecież już nim nie jestem. - powiedziałam, szczerząc się na samą myśl o świeżym alkoholu i położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Nie, to ja cię przepraszam. Zachowałem się jak rozpuszczony bachor, a przecież jestem już dorosły...- wyznał, tym swoim idealnie wyćwiczonym tonem.
- No dobra...macie, tylko się nie schlejcie jak to zwykle robicie - powiedział znudzony Jeff i wyciągnął w naszą stronę dwie butelki trunku. Byłam szybsza i zgarnęłam oba szkła, więc rudy od razu zaczął swój wywód.
- Ej kurwa! To nie jest fair! Jeff ona jest tu dzieciakiem, nie ja! - krzyknął czerwony od złości Bailey.
- Angie...na litość boską, sklep jest całodobowy, w każdej chwili możesz iść po kolejną butelkę...świeższą! - powiedział oświecony Jeff, a ja od razu się rozchmurzyłam i wcisnęłam jedną butelkę do ręki Willa. Poszliśmy tam gdzie zwykle - do opuszczonego, prawie całkowicie zawalonego domu, na uboczu miasta. Tylko w tamtym miejscu można było się w spokoju napić. Dla niepoznaki włożyliśmy zielone berety na głowy i zaczęliśmy iść jak podczas musztry. Ludzie uśmiechali się na nasz widok, a my pokonywaliśmy ulice z grobowymi minami. Każde z nas było pogrążone we własnych rozmyślaniach. Ja myślałam o tym jak wrócę dzisiaj do domu. Matka pracuje na noc, więc będę zmuszona zostać sam na sam z tym gburem. Po chwili powróciłam do świata żywych i zaczęłam wspinać się po zdezelowanych schodach.
- Mówię wam, kiedyś to miejsce będzie świątynią zajebistego Jeffreya! - wykrzyknął na całe gardło, a z sufitu posypał się pył. Równocześnie się zaśmialiśmy i zasiedliśmy na swoich ulubionych miejscach. Zaczęliśmy pić, kilka razy trzeba było uzupełnić zapasy, ale to nam nie przeszkadzało. Świetnie się bawiliśmy.
- Kiedyś chciałem być hokeistą....- wyznał Jeff. Na początku nie zajarzyłam, dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiałam sens jego wypowiedzi i zaczęłam się śmiać w tak intensywny sposób, że spadłam z mojego pustaka. Niefortunnie wylądowałam na kolanach Isbella...twarzą. To z kolei wywołało salwę śmiechu ze strony Baileya. Wystawiłam tylko język w jego stronę i wygodnie ułożyłam się na kolanach bruneta.
- Ja chciałem zostać księdzem - wyznał Will, a my popatrzyliśmy na niego jak na idiotę.
- No wiesz...jesteś już w chórze kościelnym, więc wystarczy wspiąć się jeszcze kilka szczebli w górę - powiedział Isbell i zaśmiał się pod nosem. - A ty kim chciałaś zostać? - zapytał i położył mi rękę na czole. Spojrzałam na niego jak na idiotę i zaczęłam sobie przypominać moje wizje z dzieciństwa.
- Chciałam malować - powiedziałam dość smutnym tonem, a wtedy znowu zapadła cisza. Jeff był najbardziej trzeźwy z naszej trójki, chyba tylko dlatego, że pełnił rolę naszej niańki. Z rudym od zawsze się nienawidzimy. Nie wiem jak Jeff wytrzymuje z tym tłumokiem, ale szczerze współczuję mu jego towarzystwa.
- Debile...chyba czas się zbierać, w poniedziałek znowu do budy... - wymamrotał Will i spojrzał na naszą dwójkę.
- Wyjątkowo się w tobą zgodzę, tępa pało - powiedziałam spokojnym tonem i podniosłam mój zgrabny tyłeczek z zimnego betonu. Otrzepałam spodnie i wyrzuciłam moją butelkę po winie w krzaki. Zrobiło się zimno, więc zarzuciłam sobie na ramiona kurtkę i pomogłam Jeffowi wstać. Widziałam, że z tą czynnością rudzielec ma problem, więc kiedy już prawie się wyprostował, lekko pchnęłam go w stronę ściany.
- Angie...daj mu w końcu spokój. Widzisz, że się najebał jak świnia - powiedział Isbell znudzonym tonem i pomógł rudej małpie wstać. Największym problemem okazały się schody. Były tak jakby wywrócone do góry nogami, a ja nie umiałam ustalić, czy idę do tyłu, czy do przodu. W końcu, po kilku minutach prób, znalazłam się w bezpiecznej odległości od tego ustrojstwa.
- To ja już pójdę. - zakomunikowałam niepewnie. Jeff tylko skinął głową i westchnął ciężko, widząc, że jego rudy kumpel sam nie dojdzie do domu. Łagodnie uśmiechnęłam się do Jeffa i powoli ruszyłam przed siebie. W głowie miałam tylko szum i rytm do Satisfaction. Zadowolona z siebie szłam dalej, pogwizdując pod nosem. W końcu doszłam pod same drzwi. Westchnęłam głęboko i kilkanaście razy musiałam kopnąć w nie glanem, aby w końcu ten dupek mi otworzył.
- Czego się tłuczesz smarkulo?! - krzyknął zaspany, ale po chwili na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech. - Znowu?! Zasuwaj do pokoju, raz! - krzyknął, a ja posłusznie wbiegłam na górę. Miał chyba wyjątkowo dobry humor, bo nawet mnie nie wyzwał. To dość dziwne, ale tylko wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi. Dzięki Bogu, że jutro jest sobota! Już czułam, że po tej popijawie głowa mi pęknie. Ostrożnie położyłam się na łóżku i przez chwilę wpatrywałam się w brudny sufit. Westchnęłam ciężko i tylko zdjęłam buty. Nagle poczułam okropne zmęczenie i po prostu zasnęłam.

               Obudziło mnie mocne kopnięcie w stopę. Na początku to zignorowałam. Słyszałam przyjemnie odgłosy kapiącego deszczu na zewnątrz, więc totalnie nie chciało mi się wstawać.
- Wstawaj leniu. - to był Will...BAILEY w MOIM domu?! Zerwałam się z łóżka jak oparzona i wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co ty tu kurwa robisz?! - krzyknęłam na pół osiedla.
- Zamknij się, Jeffa nie było a musiałem gdzieś wyjść...wiesz jak to jest. - wyznał zupełnie innym tonem.
- Liczysz na moją litość? - zapytałam z usatysfakcjonowanym uśmiechem
- Liczę na to, że mnie nie wyrzucisz przez okno... Żeby odciągnąć cię od tych myśli, Isbell dał mi wczoraj Goats Head Soup, więc może... - zaczął mówić, a ja nie wierzyłam, że to ten sam człowiek. Wskazał na półkę, na której faktycznie leżała płyta, a ja wciąż łudziłam się, że on zaraz wyjmie zza pleców tasak. Niestety tak się nie stało. Skinęłam głową na znak, że może włączyć płytę na adapterze i w mgnieniu oka w pokoju rozbrzmiało Dancing With Mr. D. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam nucić. Spojrzałam na zegarek, była już 16:00. Rudzielec usiadł w bezpiecznej odległości ode mnie i wpatrywał się w moje oblicze.
- Jakiś problem? - zapytałam po dłuższej chwili, kiedy jego wzrok mnie totalnie irytował.
- Nie - odpowiedział, a ja znowu nie mogłam rozszyfrować jego zachowania.
- Czegoś ty się nawciągał? Jeszcze wczoraj najchętniej ukręciłbyś mi łeb!- powiedziałam z wyrzutem i popatrzyłam mu prosto w oczy. I to był błąd. Widziałam w nich ból, taki sam jak wtedy, gdy dostawałam od Boba. Bez słowa wstałam i zajrzałam do szuflady przy łóżku. Odgarnęłam kilka kartek, starych kanapek, książek i pieszczoch, aż w końcu znalazłam moje ulubione wino, które od zawsze trzymam na jakąś sensowną okazję. Ta była bez sensu, ale i tak to dobry dzień, żeby się napić.
- Masz - mruknęłam obojętnie, podając zdziwionemu rudzielcowi jedną butelkę. Odkręciłam zakrętkę i wlałam sobie do ust 1/4 zawartości szkła. Czułam jak mój przełyk płonie, ale uwielbiałam to uczucie.
- Coś ty dzisiaj taka dla mnie dobra? - zapytał po chwili rudy i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i wychyliłam połowę butelki. Sama nie wiem kiedy Bailey znalazł się tuż obok mnie. Siedział ze spuszczoną głową i co jakiś czas upijał łyk z butelki. Nagle nasze oczy się spotkały. Czułam się dziwnie niekomfortowo, szczególnie kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki Angie. Bailey wykorzystał moją nieuwagę i wsunął dłonie pod moją koszulkę, syknęłam z bólu kiedy przeniósł je na plecy i z całej siły odepchnęłam go od siebie.
- Możesz sobie pomarzyć, nawet zalana w trzy dupy nie dam ci się wydymać - powiedziałam ostro i popatrzyłam przed siebie. Ani się obejrzałam, a rudy wyszedł przez okno na zewnątrz. Odetchnęłam z ulgą i usłyszałam na schodach kroki.
- Z kim rozmawiałaś?! - krzyknął Bob.
- Ze sobą - warknęłam wrednym tonem i usłyszałam szarpanie za klamkę.
- Nie zamykaj się do chuja! Rozmawialiśmy już na ten temat! - krzyknął.
- Wypierdalaj.... - mruknęłam na tyle głośno, żeby usłyszał.
- Angela przestań odzywać się tak do ojczyma! - krzyknęła moja matka, gdzieś z boku.
- A ty gdzie idziesz? - zapytał za drzwiami Bob, chyba właśnie mojej matki.
- Zawieszę pranie, a za chwilę muszę wyjść do pracy, dzisiaj mam nocny dyżur - powiedziała tym jak zwykle miłym dla niego tonem.
- Smarkulo zejdź na dół. Kolacja na stole - powiedziała obojętnie moja matka, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie chciałam kolejnego darcia mordy, więc wyrzuciłam butelkę w krzaki za oknem i zaczęłam szukać gum do żucia. Szybko wepchnęłam sobie do ust dwie miętowe drażetki i wyszłam z pokoju otwierając jeszcze drugie okno, żeby się przewietrzyło. Zbiegłam po schodach i zauważyłam siedzących naprzeciwko siebie Boba i matkę. Wywróciłam w górze oczami i z głośnym westchnięciem weszłam do środka. Chciałam jak zwykle zabrać jedzenie i iść, ale Bob mocno ścisnął mój nadgarstek.
- Zjesz tutaj - dodał i popatrzył mi w oczy tym wzrokiem, który mówił spróbuj się postawić, a dostaniesz. Posłusznie zajęłam miejsce i zaczęłam jeść spaghetti. Było całkiem dobre. Kiedy tylko moja matka skończyła jeść wstała z miejsca i pocałowała Boba w taki sposób, że zachciało mi się rzygać. Potem tak po prostu wyszła, a ja zostałam sam na sam z tym kretynem.
- Więc...skoro nie ma twojej matki...a ty jesteś w domu, to chyba mi ją dzisiaj zastąpisz, co? - zapytał z chytrym uśmiechem, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. Zauważyłam, że jego źrenice są strasznie rozszerzone. Przestraszyłam się i gwałtownie wstałam, przewracając krzesło na ziemię.
- Podnieś to - rzucił z uśmiechem na ustach.
- Nie - bałam się jego reakcji jak nigdy, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Nagle znalazł się tuż obok i chwycił mnie z całej siły za przedramię.
- Co powiedziałaś? - warknął.
- Nie - odpowiedziałam mniej pewnie. Zobaczyłam jak się wścieka. To co było wcześniej było niczym w porównaniu z teraźniejszością. Bob pchnął mnie na ścianę. Serce podskoczyło mi do gardła kiedy przysunął się bliżej i naparł na mnie całym swoim ciałem.
- Masz jakieś specjalne życzenia, czy po prostu dasz mi zaliczyć? - wyszeptał tonem seryjnego gwałciciela wprost do mojego ucha. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia, nie wiedziałam co powiedzieć. Do moich oczu pierwszy raz w życiu napłynęły łzy. Kiedy poczułam jego obślizgłe dłonie pod materiałem czarnej bokserki zaczęłam się szarpać. Uderzyłam go z całej siły w bok, pomogło, bo zgiął się w pół. To go jednak nie powstrzymało, zaczął okładać mnie pięściami w każde miejsce mojego ciała. Starałam się zasłonić twarz, ale nie zawsze zdołałam obronić się przed ciosem. Z całej siły napinałam mięśnie brzucha i starałam się znaleźć jakiś punkt, który powaliłby go na ziemię i dałby mi czas na ucieczkę. Po chwili dostałam gdzieś w okolice mostka i zaczęłam się dusić. Nie oszczędzał, ciągle dostawałam to w twarz i w brzuch. Ostatecznie rzucił mnie na podłogę i zaczął rozpinać spodnie. Myślałam, że nie ma już dla mnie ratunku i zaraz tu umrę, a jeśli nie to popełnię samobójstwo...

Komentarze

  1. Super rozdział :D
    Biedna Angie. Nie rozumiem... Jak można być takim psycholem jak Bob? A na dodatek jej matka woli swojego partnera od rodzonej córki.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału więc dodawaj szybko :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Omatkoobożeomatkooboże.....co tu się dzieje....ja wiedziałam, że prędzej czy później ten sukinkot zacznie się do niej dobierać :/
    Nie ma co.....rozdział Ci wyszedł fantastyczny i czekam na dalszy rozwój wydarzeń.....tak wgl.....CZEMU SKOŃCZYŁAŚ AKURAT W TAKIM MOMENCIE............i tak Cię kocham za te rozdziały *______________*
    (Magda)

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie czemu przerwałaś akurat teraz!!! Ale nie wierzę, żebyś była aż tak okrutna, żeby Bob ją zgwałcił. Na pewno wparuje tutaj Axl (znaczy się jeszcze William) PROSZĘ!!! PROSZĘ!!! PROSZĘ!!!
    Tak strasznie mi jej szkoda :(
    Jestem tylko ciekawa, jak to będzie, czy Angie będzie z Izzyim, czy a Axlem... hm... Jakie dalekosiężne plany nasuwam xd

    OdpowiedzUsuń
  4. BOB MASZ NATYCHMIAST PRZESTAĆ DOBIERAĆ SIĘ DO TEJ BIEDNEJ OSOBY.
    Skurwielu.
    Jezu, jak ja nie lubię takich historii. Znaczy tą wielbię i kocham, ale nienawidzę, kiedy ojczym molestuje/gwałci swoją córkę. Sama mam ojczyma. W sumie nie mamy jakiegoś mega zajebiście dobrego kontaktu, ale nie narzekam. I osobiście nie wyobrażam sobie, żeby... Aż nie mam siły kończyć o.o

    "-No ja pierdole! Czy ja nie mogę mu spokojnie wpierdolić?!" Ta to ma problemy... xD
    I generalnie zajebioza <3
    Nowy u mnie

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej :)

    A tak wchodzę Sobie na Twojego bloga i tak sobie patrze, że jest nowy rozdział, to się cieszę, tylko że moja radosć znika pod koniec rozdziału :(

    Dobra, imprezka z Willem i Jeffrey'em była fajna. Taa Isbell to oczywiście niania, bo wiadomo - on najbardziej organięty z nich wszystkich, haha, to trzeba się resztą zaopiekować i tak dalej. Mam wrażenie, że Bill i Angie jakos zbytnio się nie lubia, a raczej dziewczyna nie lubi rudego. No ale wiadomo, kto się czubi ten się lubi, wiec naprawdę mogą wyjść z tego jeszcze rózne rzeczy :D

    No a tem to moje zadowolenie poszło na spacer. Rozumiem wiele rzeczy, ale nie rozumiem, jak można gwłacic nastolatkę, która jest corką partnerki. Naprawde, nie pojmuje tego. Nie rozumiem też, jak matka może nie widzieć, ze coś jest nie tak i byc tak bardzo zapatrzona w swojego faceta. No dobra, pomijajac fakt, iż Angie jest gwłacona i bita przez Boba, to naprawdę zajebisty przykład dla dziecka. Zrob dla faceta wszystko, olej nawet własne dziecko. ŻAŁOSNE. Nie, no nie mam więcej słow na ten temat, bo mi się cisną tu na usta same bluznierstwa...

    No dobra, to ja czekam na kolejny odcinek.
    POzdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No! Oto i druga część mojego wywodu nad sensem Twego dzieła! Lecę!

    Relacja Bailey-DziewczynaKtórejImieniaINazwiskaNieRaczyłamZapamiętać: 10 punktów na 5 możliwych xD Pierwsze zdania tego rozdziału, a ja już w zachwyt popadam.
    O nie! Jeffrey nie ma absolutnie odrobinki wyczucia! Jak można przerywać w takim momencie?! Idę o zakład, że dla tej laski wpierdolenie Axlowi byłoby lepsze niż miliard tabliczek czekolady z orzechami.
    A ja wciąż się podniecam nowym, psycholskim zgrupowaniem, czyli Akszelciem i jego koleżanką, gdyż są zajebiści i niech mi ktoś spróbuje zaprzeczyć!
    HA! Czyli jednak opuszczone budynki też przyciągają sporą rzeszę pisarzących osób ^^ Nie no, serio. Między każdym blogiem można znaleźć jakieś podobieństwo... Chyba zacznę to rozkminiać w ramach wykładu xD
    Ho, ho ho...HOKEISTA! xD Już sobie wyobrażam te jego energiczną grę ;D Nie no... Nawet ksiądz w wykonaniu Rudego mnie tak nie rozjebał!
    Hej, tak się wczytałam, że zupełnie zapomniałam się uczepić przecinków, których gdzieś tam nie ma, ale nie bądźmy już tacy drobiazgowi :) Czuję, że powstanie nowy zwrot: „Wredna jak Szatanu!“.
    Najlepsi przyjaciele zawsze są szurnięci, dlatego się dziwię, że oni wciąż tak udają, że się nienawidzą. Przecież od zawsze wiadomo, że najczęściej możesz liczyć na swojego wroga, który po udanej akcji do końca życia będzie Ci wypominał, jaką jesteś sierotą, bo musiał ci pomagać :D Kurwa, ludzie są dziwni...
    Buhahahahah! Bailey jaki lowelas, weźcie bo się posikam xD
    No nieee... ;_; Wiesz co?! I całe dobre wrażenie poszło z dymem przez jedno głupie wydarzenie! Dlaczego ZNOWU zboczony tatuś?! I to jeszcze nie biologiczny! Dlaczego matka mówi do niej „smarkulo“? No kurwa, wszystko wszystkim, ale jakieś minimalne uczucia do dziecka chyba zostają, nie? Nosz... Skandal, kurwa, jak mi się ta końcówka pieprzona nie podoba! ;/

    OdpowiedzUsuń
  7. ADFGDAYFSADJHBDHFBSAHFSAOIHFIS? @.@
    W sumie to zgadzam się z Szatanu co do większości rzeczy (no weź, faktycznie, ojczym-gwałciciel w co drugim opowiadaniu xD Ale to nie znaczy, że MI się nie podoba. Bo jak dla mnie to ojczym-gwałciciel opisany przez Ciebie jest i tak zupełnie inny niż ojczym-gwałciciel opisany przez innych. Znaczy po prostu piszesz w chuj lepiej od większości (taka prawda, sory ludzie xD).
    HAHAHAHAHAHAHAHA, Izzy hokeista xDDD I AXL KSIĄDZ KURWA! XDD No weź, na msze z takim księdzem to chodziłabym codziennie xD Zrobiliby ze mnie kuźwa świętą xD
    A tak swoją drogą to stwierdzam, że uwielbiam Axla, a Izzy jako niańka jest bardziej uroczy niż jakikolwiek inny, w związku z czym na razie ani mnie grzeje ani chłodzi, czy jak to się tam mówi xD (Pomijając fakt, że to Izzy, oczywiście xD xD xD xD)
    I tak, jak Szatanu, uwielbiam też teraz relacje pomiędzy Rudym i Angie. Chociaż w sumie miałam nadzieję, że ją przeleci, ale cóż, nie można mieć wszystkiego xDDD Jezu, jakie ja dziś pierdoły piszę xD Straszne po prostu!
    A mam jeszcze do napisania esej na polski, także zaczynam się bać... xD
    Boże, muszę czytać dalej, bo się wciągnęłam :ooo Już trochę zapomniałam jak to jest xD Miło sobie w taki zajebisty sposób odświeżyć pamięć...
    KOCHAM CIĘ (to tak, jakbyś miała jeszcze wątpliwości) :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz za co Cię wielbię ? Za to, że tak lekko piszesz i zawsze zaskajujesz :3 Dodatkowo czytając to cudenko, naprawdę można się śmiać do łez i płakać :*
    Co do tego rozdziału to był wykurwisty ! Zauroczyła mnie ta paczka :3 Will jest taki realistyczny i ten zajebisty Izzy *O* Nie mówiąc już o Angie, którą osobiście wielbię :D I... CHOLERNIE MI JEJ SZKODA ! Jebany Bob ! Niech gnije w piekle!

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział! Serio się wciagnęłam.
    "Po kilku minutach bezustannego krążenia wokół ulicy dopadłam wredną wiewiórę" - ten fragment po prostu mnie rozwalił :))))
    Albo to jak Axl wyznał, że chciał być księdzem XDDD
    A co do Angie to cholernie współczuję jej tak koszmarnych rodziców, to co robi jej Bob jest po prostu straszne! I jeszcze ta jej matka...
    No nic, lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz <3 Aż mam ochotę wrócić do tego opowiadania!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki