High Voltage Tattoo 2.
Nagle drzwi do domu się otworzyły.
- Zapomniałam kluczy i...- to była moja matka, spojrzałam w jej wytrzeszczone. - Bob! Co ty robisz?! - krzyknęła przerażona, a ja myślałam, że ten znowu wciśnie jej jakąś historyjkę typu to ona zaczęła kochanie. O dziwo tego nie zrobił. Podszedł do mojej matki, a ona z otwartej dłoni uderzyła go w twarz. Nie wiedziałam co było dalej, ledwo się podniosłam i zaczęłam iść w stronę drzwi. Wepchnęłam stopy do glanów i wyszłam z domu. Padało, ale nie zwracałam na to uwagi. W myślach dziękowałam Bogu za to, że nie pozwolił temu debilowi się do mnie dobrać. Nie żebym była jakaś strasznie wierząca... po prostu tak czasem mówię. Czułam okropny ból na powierzchni całego ciała. Szłam ulicą i ciężko oddychałam. Zatrzymałam się koło szklanej budki telefonicznej i spojrzałam w swoje odbicie. Dłonią otarłam wargi i zobaczyłam trochę krwi na palcu, oświetlonym jasnym światłem latarni ulicznej.
- Dupek... - mruknęłam pod nosem i zaczęłam iść dalej. Zatrzymałam się w okolicy, w której mieszkał Jeffrey. Nie byłam w stanie wspinać się po parapetach, więc po prostu weszłam na werandę jego domu i zapukałam kilka razy. Łudziłam się, że to on mi otworzy i tak też się stało.
- Angie...? Ja pierdole co się stało?! - krzyknął Jeffrey i wciągnął mnie do środka. Syknęłam z bólu kiedy chwycił mnie za bolący nadgarstek, więc brunet natychmiast mnie puścił.
- Poczekaj tu, albo idź do łazienki. Poszukam bandaży. - powiedział nerwowo.
- Wystarczy plaster... - mruknęłam pod nosem i zaczęłam iść w stronę schodów. Zrzuciłam przed nimi buty i powoli weszłam na górę. Przekroczyłam próg pomieszczenia i zaczęłam kaszleć. Po chwili kaszel przerodził się w duszenie. Nachyliłam się nad wanną i zaczęłam pluć krwią.
- Dzwonię po karetkę. - zakomunikował przerażony Isbell, patrząc na moją postać.
- Nie. - warknęłam i znowu zakaszlałam.
- On cię wykończy, wariatko! Musisz to zgłosić na policję, a poza tym mogło dojść do jakiegoś zakażenia! - krzyczał, a ja na jego wypowiedź wzruszyłam tylko ramionami. - Angela...ja naprawdę nie żartuję. - powiedział tak troskliwie, że aż się uśmiechnęłam.
- Nic mi nie jest. - dodałam i otarłam ściekającą po łuku brwiowym krew.
- Właśnie widzę... - powiedział zrezygnowany i z westchnięciem oparł się tyłkiem o róg wanny. - Angela posłuchaj mnie chociaż raz! Chcesz żeby potem musiał oglądać te rany lekarz? Nie wydaje mi się. - dodał ciszej
- Mam to gdzieś, mogę nawet umrzeć, może wtedy będzie lepiej. - dodałam tonem wypranym z uczuć. Jeffrey ciężko westchnął, a ja po chwili zastanowienia zaczęłam przemywać rany zwykłą wodą.
- Daj, pomogę ci to pozaklejać. - dodał jak zwykle bezinteresownym tonem, a ja popatrzyłam mu niepewnie w oczy. Po chwili uznałam, że to całkiem dobry pomysł i usiadłam w podobnej pozycji co on. Jeffrey stanął naprzeciwko mnie, ale kiedy tylko zobaczyłam w jego dłoni wodę utlenioną zawyłam bezradnie.
- Musisz to...? - zapytałam, wskazując palcem na białą buteleczkę.
- Tak, muszę. - powiedział oschle, a ja pozwoliłam mu odkazić wszystkie widoczne rany. - Angie... koszulka. - powiedział trochę niepewnie, a ja popatrzyłam na niego, a następnie na siebie i bez zbędnych ceregieli ściągnęłam koszulkę. Zauważyłam, że Jeffrey stara się nie przyglądać mi zbytnio. Obróciłam się do niego tyłem i co chwilę syczałam, kiedy tylko zimna i piekąca cieć spływała po moich łopatkach. - Dlaczego on znowu ci to zrobił? - zapytał niepewnie, wylewając na moje obdarte plecy chyba całą zawartość butelki.
- Bo się wkurwił...on jest po prostu agresywnym chujem. - powiedziałam pod nosem i poczułam jak dłonie Jeffa przejeżdżają po mojej starej bliźnie na lewej łopatce. - Poza tym był naćpany... - dodałam podobnym tonem i przypomniałam sobie jego twarz. Przymknęłam powieki, żeby zniknęła mi sprzed oczu, a kiedy Jeffrey już chciał coś powiedzieć, ktoś zaczął się dobijać do drzwi.
- Zaraz wracam, to pewnie moja pizza. - powiedział z delikatnym uśmiechem i zniknął za brązowymi drzwiami. Odwróciłam się bardziej w stronę okna i obserwowałam to, co dzieje się na zewnątrz. Świecił księżyc i wyłaniał z czarnego nieba pojedyncze chmury. Deszcz chyba nie zamierzał dzisiaj przestać padać. Słyszałam na dole zaciętą rozmowę, a później kroki na schodach.
- Kto to był? - zapytałam, myśląc, że właśnie wrócił Jeffrey.
- Ja. - gwałtownie obróciłam twarz w stronę Bailey'a i wywróciłam w górze oczami.
- Czy ja się kiedykolwiek od ciebie uwolnię...? - zapytałam, jakby samą siebie i popatrzyłam w to samo miejsce za oknem co wcześniej.
- To ty zawsze przyłazisz tam gdzie ja! - krzyknął, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest poważnie poturbowany. Trzymał się za nadgarstek, z którego bezustannie skapywała krew, miał dużą rysę na policzku, a pod jego nozdrzami widniała zaschnięta krew.
- A ciebie kto tak urządził? - zapytałam od niechcenia.
- Nikt kurwa, sam sobie to zrobiłem, skacząc z Kilimandżaro do Amazonki! - krzyknął wyraźnie zdenerwowany, a ja prychnęłam pod nosem.
- Wiesz, że to na dwóch różnych kontynentach, no nie? - zapytałam, przerywając trwającą dłuższą chwilę, ciszę. Bailey wywrócił w górze oczami i usiadł na drugim końcu wanny, odwracając się plecami.
- Ooo, myślałem, że któreś z was już nie żyje... - powiedział ucieszony Jeff, ale nam nie było do śmiechu. Isbell przyniósł więcej bandaży i plastrów, a następnie zaczął na zmianę przyklejać je nam na twarzach, ramionach i dłoniach. Po chwili zmusił mnie do obrócenia się przodem. Myślałam, że zadławi się powietrzem, ale on tylko szeroko otworzył usta ze zdziwienia.
- Angela…od kiedy on…no wiesz? - zapytał, a ja popatrzyłam kątem oka na rudzielca, który z zaciekawieniem mi się przyglądał.
- Od pół roku. - świetnie, niech wszyscy wiedzą, że tyle czasu minęło odkąd pierwszy raz mi wpierdolił. Rudy spuścił wzrok i podszedł bliżej. -Przestańmy się w końcu kłócić, co?- zaproponował.
- Nie. Niczego nie będziemy zmieniać. Nie przez takie coś. - rzuciłam stanowczo i spojrzałam w jego zielone oczy. Zrezygnowany wyszedł z pokoju, a Jeff pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na moją twarz. - Co? - zapytałam, po chwili zamyślenia
- Nic.- odparł i znowu zapanowała cisza. - Gotowe. - powiedział dumnie i wrzucił do kosza jakieś papierki z plastrów.
- Dzięki. - powiedziałam i chciałam wracać do domu. Wyszłam z łazienki i zaczęłam schodzić po schodach.
- Gdzie idziesz? - zapytał zdezorientowany brunet i popatrzył na mnie ze zdziwieniem na twarzy.
- Do domu. W końcu kiedyś i tak muszę tam wrócić. - rzuciłam obojętnie i ruszyłam dalej.
- Ej! Zaraz! Widziałaś się w lustrze, dzisiaj oboje zostajecie tutaj, trzeba wykorzystać wolną chatę. A poza tym i tak cię stąd nie wypuszczę, bo klucze mam tu. - powiedział z uśmiechem i pokazał mi pęk kluczy, zawieszony na smyczy na szyi.
- Trudno, w takim razie wyjdę oknem. - powiedziałam i zeszłam ze schodów.
- Angela do cholery! - krzyknął.
- No czego chcesz?! - czasem irytowała mnie jego nadopiekuńczość.
- Angel do kurwy nędzy, wracaj na górę, bo ci jebnę! - krzyknął, a ja uśmiechnęłam się szerzej. Wreszcie doprowadziłam Oazę Spokoju do furii. Spuściłam głowę i wróciłam się na górę. Wyminęłam ostrożnie Jeffreya i przekroczyłam próg jego pokoju. -Kurwa…- mruknęłam pod nosem i zobaczyłam, że rudzielec leży rozwalony na całe łóżko Jeffa. Usiadłam na twardym krześle koło biurka i rozmyślałam nad tym co się dzisiaj stało. Co by było gdybym nie miała takiego kumpla jak Jeff? Kto by mi pomógł? Poczułam dziwne ciepło na sercu, chyba wcześniej nie doceniałam tej całej jebanej przyjaźni…
Rano obudziłam się w nieswoim łóżku. Strasznie bolał mnie kark, ale nie zwracając na to uwagi podniosłam się do pozycji siedzącej. Obok mnie leżał rudy, myślałam, że dostanę zawału. Wyskoczyłam z łóżka jak torpeda i zaczęłam skakać, jakby chodziło po mnie stado mrówek. Szybko wyszłam z pokoju i o mały włos nie zrzuciłam ze schodów mamy Isbell’a.
- Przepraszam panią…gdzie jest Jeff? - zapytałam całkiem miło, ta kobieta była naprawdę fajna, na pewno lepsza od mojej matki. Pracowała na cały etat na pobliskiej stacji kolejowej.
- O Angie…co się…Jest w kuchni. - odparła, a ja byłam jej wdzięczna, że domyśliła się przyczyny jaka spowodowała wszystkie moje siniaki i rany. Podziękowałam jej szybko i pobiegłam do kuchni, trzymając się za obolałe ramię.
- Jeff! - warknęłam oschle. Miałam ochotę go zabić.
- Tak słonko? - zapytał, a ja się trochę zmieszałam.
- Jakie słonko…? Zresztą nieważne! Możesz mi powiedzieć za jakie grzechy spałam z Bailey’em w jednym łóżku?! - krzyknęłam, a raczej zawyłam załamana.
- Przecież nie mogłaś spać na krześle, to cię przeniosłem…- wyznał tak jakby to w ogóle go nie ruszało…no tak, to w ogóle go nie ruszało. Z tych nerwów zaczęłam jeść marchewkę. Mama Jeffreya zmusiła nas do zjedzenia śniadania, więc dopiero po posiłku i ja i rudzielec mogliśmy wrócić do domów. Trochę się bałam. Miałam tylko nadzieję, że ten dupek po prostu śpi, albo wspaniałomyślnie wyszedł z domu... Kiedy doszłam pod same drzwi zawahałam się. Nie wiedziałam, czy wejść, czy zapukać, a może lepiej odejść i nigdy nie wracać. Wybrałam pierwszą opcję. Energicznie i pewnie pchnęłam drzwi i wtargnęłam do środka. Weszłam na schody i zatrzymałam się gdzieś w połowie. W całym domu było cicho. Nie wiedziałam, czy ktoś tu jest, a ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Angie…? - zapytał ktoś z nadzieją w głosie. Tym kimś była moja matka, ale przybrała jakiś inny ton, milszy.
- Czego? - warknęłam, w zasadzie nie chciałam być niemiła, ale tak już miałam w nawyku.
- Boże, kochanie…przepraszam…- zobaczyłam ją zapłakaną, wyłoniła się zza drzwi kuchni i podeszła znacznie bliżej.
- Teraz to kochanie…a jeszcze wczoraj byłam zwykłą smarkulą, co? - zapytałam ze spokojem.
- Ja naprawdę nie wiedziałam, że on cię...że on…- zaczęła, ale chyba nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
- Chciał mnie zgwałcić, bił mnie, a ja nie mogłam o niczym ci powiedzieć, bo dostałabym pewniej jeszcze mocniej…- powiedziałam tym samym zimnym tonem. Brunetka zaczęła płakać, a ja nie wiedziałam co robić, w końcu nigdy nie widziałam jak ktoś płacze, a co dopiero mówić o pocieszaniu takowej osoby. Usiadłam na schodach i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili poczułam jak moja matka siada obok. Położyła mi dłoń na ramieniu, normalnie to bym ją strąciła, ale teraz było mi to potrzebne. Byłam twarda, ale do pewnego momentu, a ten moment chyba właśnie nadszedł. Mimo wszystko i tak nie potrafiłam płakać, ale czułam, że wewnątrz drę się jak małe dziecko. Ten mini-psychopata, siedzący gdzieś koło mojego serca, chyba w końcu otrzymał uczucia. Popatrzyłam w przerażone oczy mojej matki i szybko spuściłam wzrok.
- Gdzie on jest? - zapytałam niepewnie marszcząc brwi.
- On już nie wróci, obiecuję…- wyszeptała, a ja popatrzyłam na nią podejrzliwie. Zaraz…kazała mu spierdalać? Tak nagle? Dla mnie to dobrze, ale…on jej chyba nic nie zrobił? A nawet jeśli to nie jest z nią źle.
- Co to znaczy…nie wróci? - zapytałam podejrzliwie.
- Nie martw się, nie zabiłam go. - zaśmiała się przez łzy, a mnie taka wizja przez myśl nawet nie przeszła. - Teraz już będzie dobrze, obiecuję. - dodała i zaczęła gładzić moje włosy. Chciałam jej wierzyć, tak ładnie to brzmiało, jednak nagle przyszedł mi do głowy jeden pomysł.
- Co się stało z moim prawdziwym ojcem? - zapytałam po chwili wpatrywania się w czubki glanów. Moja matka natychmiast zabrała dłoń i zaczęła nerwowo skubać kant swojego swetra.
- Nie masz ojca…- wyszeptała. Tym razem nie dawałam za wygraną.
- Nie jestem głupia, mam już prawie 16 lat, więc chyba mam prawo wiedzieć kto mnie spłodził! - krzyknęłam zdenerwowanym tonem.
- Chcesz znać całą prawdę? - zapytała z poważną miną, a ja pokiwałam twierdząco głową. To miała być chyba najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. -Miał na imię Steven, przedawkował w wieku 28 lat, wcześniej zdradził mnie wiele razy, był gitarzystą w jakimś podrzędnym zespole, a ja miałam do takich słabość i…reszty możesz się już domyślić.- co kurwa? No to nieźle zabalowała… -Czy teraz nie będziesz mnie już o niego wypytywać?- zapytała ze łzami w oczach.
- Masz jego zdjęcie? - zapytałam, ignorując jej spojrzenie. Po chwili zerwała się z miejsca i wyciągnęła z torebki portfel. Podała mi maleńkie zdjęcie, ujrzałam na nim całkiem przystojnego faceta i moją matkę. Trochę dziwnie było oglądać takie zdjęcie, po tylu latach, ale w końcu należy mi się ta jebana prawda, no nie?
- Czy teraz dasz temu spokój? - zapytała niepewnie.
- Ta...taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje.- powiedziałam speszona i wcisnęłam jej papierek w dłoń. Jak najszybciej weszłam do swojego pokoju i znowu rzuciłam się na łóżko. W ciągu jednego dnia tyle rzeczy się zmieniło. W zasadzie to łatwo poszło, tylko ciągle mam jakieś dziwne wrażenie, że ten chuj Bob jeszcze wróci.
- Zapomniałam kluczy i...- to była moja matka, spojrzałam w jej wytrzeszczone. - Bob! Co ty robisz?! - krzyknęła przerażona, a ja myślałam, że ten znowu wciśnie jej jakąś historyjkę typu to ona zaczęła kochanie. O dziwo tego nie zrobił. Podszedł do mojej matki, a ona z otwartej dłoni uderzyła go w twarz. Nie wiedziałam co było dalej, ledwo się podniosłam i zaczęłam iść w stronę drzwi. Wepchnęłam stopy do glanów i wyszłam z domu. Padało, ale nie zwracałam na to uwagi. W myślach dziękowałam Bogu za to, że nie pozwolił temu debilowi się do mnie dobrać. Nie żebym była jakaś strasznie wierząca... po prostu tak czasem mówię. Czułam okropny ból na powierzchni całego ciała. Szłam ulicą i ciężko oddychałam. Zatrzymałam się koło szklanej budki telefonicznej i spojrzałam w swoje odbicie. Dłonią otarłam wargi i zobaczyłam trochę krwi na palcu, oświetlonym jasnym światłem latarni ulicznej.
- Dupek... - mruknęłam pod nosem i zaczęłam iść dalej. Zatrzymałam się w okolicy, w której mieszkał Jeffrey. Nie byłam w stanie wspinać się po parapetach, więc po prostu weszłam na werandę jego domu i zapukałam kilka razy. Łudziłam się, że to on mi otworzy i tak też się stało.
- Angie...? Ja pierdole co się stało?! - krzyknął Jeffrey i wciągnął mnie do środka. Syknęłam z bólu kiedy chwycił mnie za bolący nadgarstek, więc brunet natychmiast mnie puścił.
- Poczekaj tu, albo idź do łazienki. Poszukam bandaży. - powiedział nerwowo.
- Wystarczy plaster... - mruknęłam pod nosem i zaczęłam iść w stronę schodów. Zrzuciłam przed nimi buty i powoli weszłam na górę. Przekroczyłam próg pomieszczenia i zaczęłam kaszleć. Po chwili kaszel przerodził się w duszenie. Nachyliłam się nad wanną i zaczęłam pluć krwią.
- Dzwonię po karetkę. - zakomunikował przerażony Isbell, patrząc na moją postać.
- Nie. - warknęłam i znowu zakaszlałam.
- On cię wykończy, wariatko! Musisz to zgłosić na policję, a poza tym mogło dojść do jakiegoś zakażenia! - krzyczał, a ja na jego wypowiedź wzruszyłam tylko ramionami. - Angela...ja naprawdę nie żartuję. - powiedział tak troskliwie, że aż się uśmiechnęłam.
- Nic mi nie jest. - dodałam i otarłam ściekającą po łuku brwiowym krew.
- Właśnie widzę... - powiedział zrezygnowany i z westchnięciem oparł się tyłkiem o róg wanny. - Angela posłuchaj mnie chociaż raz! Chcesz żeby potem musiał oglądać te rany lekarz? Nie wydaje mi się. - dodał ciszej
- Mam to gdzieś, mogę nawet umrzeć, może wtedy będzie lepiej. - dodałam tonem wypranym z uczuć. Jeffrey ciężko westchnął, a ja po chwili zastanowienia zaczęłam przemywać rany zwykłą wodą.
- Daj, pomogę ci to pozaklejać. - dodał jak zwykle bezinteresownym tonem, a ja popatrzyłam mu niepewnie w oczy. Po chwili uznałam, że to całkiem dobry pomysł i usiadłam w podobnej pozycji co on. Jeffrey stanął naprzeciwko mnie, ale kiedy tylko zobaczyłam w jego dłoni wodę utlenioną zawyłam bezradnie.
- Musisz to...? - zapytałam, wskazując palcem na białą buteleczkę.
- Tak, muszę. - powiedział oschle, a ja pozwoliłam mu odkazić wszystkie widoczne rany. - Angie... koszulka. - powiedział trochę niepewnie, a ja popatrzyłam na niego, a następnie na siebie i bez zbędnych ceregieli ściągnęłam koszulkę. Zauważyłam, że Jeffrey stara się nie przyglądać mi zbytnio. Obróciłam się do niego tyłem i co chwilę syczałam, kiedy tylko zimna i piekąca cieć spływała po moich łopatkach. - Dlaczego on znowu ci to zrobił? - zapytał niepewnie, wylewając na moje obdarte plecy chyba całą zawartość butelki.
- Bo się wkurwił...on jest po prostu agresywnym chujem. - powiedziałam pod nosem i poczułam jak dłonie Jeffa przejeżdżają po mojej starej bliźnie na lewej łopatce. - Poza tym był naćpany... - dodałam podobnym tonem i przypomniałam sobie jego twarz. Przymknęłam powieki, żeby zniknęła mi sprzed oczu, a kiedy Jeffrey już chciał coś powiedzieć, ktoś zaczął się dobijać do drzwi.
- Zaraz wracam, to pewnie moja pizza. - powiedział z delikatnym uśmiechem i zniknął za brązowymi drzwiami. Odwróciłam się bardziej w stronę okna i obserwowałam to, co dzieje się na zewnątrz. Świecił księżyc i wyłaniał z czarnego nieba pojedyncze chmury. Deszcz chyba nie zamierzał dzisiaj przestać padać. Słyszałam na dole zaciętą rozmowę, a później kroki na schodach.
- Kto to był? - zapytałam, myśląc, że właśnie wrócił Jeffrey.
- Ja. - gwałtownie obróciłam twarz w stronę Bailey'a i wywróciłam w górze oczami.
- Czy ja się kiedykolwiek od ciebie uwolnię...? - zapytałam, jakby samą siebie i popatrzyłam w to samo miejsce za oknem co wcześniej.
- To ty zawsze przyłazisz tam gdzie ja! - krzyknął, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest poważnie poturbowany. Trzymał się za nadgarstek, z którego bezustannie skapywała krew, miał dużą rysę na policzku, a pod jego nozdrzami widniała zaschnięta krew.
- A ciebie kto tak urządził? - zapytałam od niechcenia.
- Nikt kurwa, sam sobie to zrobiłem, skacząc z Kilimandżaro do Amazonki! - krzyknął wyraźnie zdenerwowany, a ja prychnęłam pod nosem.
- Wiesz, że to na dwóch różnych kontynentach, no nie? - zapytałam, przerywając trwającą dłuższą chwilę, ciszę. Bailey wywrócił w górze oczami i usiadł na drugim końcu wanny, odwracając się plecami.
- Ooo, myślałem, że któreś z was już nie żyje... - powiedział ucieszony Jeff, ale nam nie było do śmiechu. Isbell przyniósł więcej bandaży i plastrów, a następnie zaczął na zmianę przyklejać je nam na twarzach, ramionach i dłoniach. Po chwili zmusił mnie do obrócenia się przodem. Myślałam, że zadławi się powietrzem, ale on tylko szeroko otworzył usta ze zdziwienia.
- Angela…od kiedy on…no wiesz? - zapytał, a ja popatrzyłam kątem oka na rudzielca, który z zaciekawieniem mi się przyglądał.
- Od pół roku. - świetnie, niech wszyscy wiedzą, że tyle czasu minęło odkąd pierwszy raz mi wpierdolił. Rudy spuścił wzrok i podszedł bliżej. -Przestańmy się w końcu kłócić, co?- zaproponował.
- Nie. Niczego nie będziemy zmieniać. Nie przez takie coś. - rzuciłam stanowczo i spojrzałam w jego zielone oczy. Zrezygnowany wyszedł z pokoju, a Jeff pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na moją twarz. - Co? - zapytałam, po chwili zamyślenia
- Nic.- odparł i znowu zapanowała cisza. - Gotowe. - powiedział dumnie i wrzucił do kosza jakieś papierki z plastrów.
- Dzięki. - powiedziałam i chciałam wracać do domu. Wyszłam z łazienki i zaczęłam schodzić po schodach.
- Gdzie idziesz? - zapytał zdezorientowany brunet i popatrzył na mnie ze zdziwieniem na twarzy.
- Do domu. W końcu kiedyś i tak muszę tam wrócić. - rzuciłam obojętnie i ruszyłam dalej.
- Ej! Zaraz! Widziałaś się w lustrze, dzisiaj oboje zostajecie tutaj, trzeba wykorzystać wolną chatę. A poza tym i tak cię stąd nie wypuszczę, bo klucze mam tu. - powiedział z uśmiechem i pokazał mi pęk kluczy, zawieszony na smyczy na szyi.
- Trudno, w takim razie wyjdę oknem. - powiedziałam i zeszłam ze schodów.
- Angela do cholery! - krzyknął.
- No czego chcesz?! - czasem irytowała mnie jego nadopiekuńczość.
- Angel do kurwy nędzy, wracaj na górę, bo ci jebnę! - krzyknął, a ja uśmiechnęłam się szerzej. Wreszcie doprowadziłam Oazę Spokoju do furii. Spuściłam głowę i wróciłam się na górę. Wyminęłam ostrożnie Jeffreya i przekroczyłam próg jego pokoju. -Kurwa…- mruknęłam pod nosem i zobaczyłam, że rudzielec leży rozwalony na całe łóżko Jeffa. Usiadłam na twardym krześle koło biurka i rozmyślałam nad tym co się dzisiaj stało. Co by było gdybym nie miała takiego kumpla jak Jeff? Kto by mi pomógł? Poczułam dziwne ciepło na sercu, chyba wcześniej nie doceniałam tej całej jebanej przyjaźni…
Rano obudziłam się w nieswoim łóżku. Strasznie bolał mnie kark, ale nie zwracając na to uwagi podniosłam się do pozycji siedzącej. Obok mnie leżał rudy, myślałam, że dostanę zawału. Wyskoczyłam z łóżka jak torpeda i zaczęłam skakać, jakby chodziło po mnie stado mrówek. Szybko wyszłam z pokoju i o mały włos nie zrzuciłam ze schodów mamy Isbell’a.
- Przepraszam panią…gdzie jest Jeff? - zapytałam całkiem miło, ta kobieta była naprawdę fajna, na pewno lepsza od mojej matki. Pracowała na cały etat na pobliskiej stacji kolejowej.
- O Angie…co się…Jest w kuchni. - odparła, a ja byłam jej wdzięczna, że domyśliła się przyczyny jaka spowodowała wszystkie moje siniaki i rany. Podziękowałam jej szybko i pobiegłam do kuchni, trzymając się za obolałe ramię.
- Jeff! - warknęłam oschle. Miałam ochotę go zabić.
- Tak słonko? - zapytał, a ja się trochę zmieszałam.
- Jakie słonko…? Zresztą nieważne! Możesz mi powiedzieć za jakie grzechy spałam z Bailey’em w jednym łóżku?! - krzyknęłam, a raczej zawyłam załamana.
- Przecież nie mogłaś spać na krześle, to cię przeniosłem…- wyznał tak jakby to w ogóle go nie ruszało…no tak, to w ogóle go nie ruszało. Z tych nerwów zaczęłam jeść marchewkę. Mama Jeffreya zmusiła nas do zjedzenia śniadania, więc dopiero po posiłku i ja i rudzielec mogliśmy wrócić do domów. Trochę się bałam. Miałam tylko nadzieję, że ten dupek po prostu śpi, albo wspaniałomyślnie wyszedł z domu... Kiedy doszłam pod same drzwi zawahałam się. Nie wiedziałam, czy wejść, czy zapukać, a może lepiej odejść i nigdy nie wracać. Wybrałam pierwszą opcję. Energicznie i pewnie pchnęłam drzwi i wtargnęłam do środka. Weszłam na schody i zatrzymałam się gdzieś w połowie. W całym domu było cicho. Nie wiedziałam, czy ktoś tu jest, a ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Angie…? - zapytał ktoś z nadzieją w głosie. Tym kimś była moja matka, ale przybrała jakiś inny ton, milszy.
- Czego? - warknęłam, w zasadzie nie chciałam być niemiła, ale tak już miałam w nawyku.
- Boże, kochanie…przepraszam…- zobaczyłam ją zapłakaną, wyłoniła się zza drzwi kuchni i podeszła znacznie bliżej.
- Teraz to kochanie…a jeszcze wczoraj byłam zwykłą smarkulą, co? - zapytałam ze spokojem.
- Ja naprawdę nie wiedziałam, że on cię...że on…- zaczęła, ale chyba nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
- Chciał mnie zgwałcić, bił mnie, a ja nie mogłam o niczym ci powiedzieć, bo dostałabym pewniej jeszcze mocniej…- powiedziałam tym samym zimnym tonem. Brunetka zaczęła płakać, a ja nie wiedziałam co robić, w końcu nigdy nie widziałam jak ktoś płacze, a co dopiero mówić o pocieszaniu takowej osoby. Usiadłam na schodach i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili poczułam jak moja matka siada obok. Położyła mi dłoń na ramieniu, normalnie to bym ją strąciła, ale teraz było mi to potrzebne. Byłam twarda, ale do pewnego momentu, a ten moment chyba właśnie nadszedł. Mimo wszystko i tak nie potrafiłam płakać, ale czułam, że wewnątrz drę się jak małe dziecko. Ten mini-psychopata, siedzący gdzieś koło mojego serca, chyba w końcu otrzymał uczucia. Popatrzyłam w przerażone oczy mojej matki i szybko spuściłam wzrok.
- Gdzie on jest? - zapytałam niepewnie marszcząc brwi.
- On już nie wróci, obiecuję…- wyszeptała, a ja popatrzyłam na nią podejrzliwie. Zaraz…kazała mu spierdalać? Tak nagle? Dla mnie to dobrze, ale…on jej chyba nic nie zrobił? A nawet jeśli to nie jest z nią źle.
- Co to znaczy…nie wróci? - zapytałam podejrzliwie.
- Nie martw się, nie zabiłam go. - zaśmiała się przez łzy, a mnie taka wizja przez myśl nawet nie przeszła. - Teraz już będzie dobrze, obiecuję. - dodała i zaczęła gładzić moje włosy. Chciałam jej wierzyć, tak ładnie to brzmiało, jednak nagle przyszedł mi do głowy jeden pomysł.
- Co się stało z moim prawdziwym ojcem? - zapytałam po chwili wpatrywania się w czubki glanów. Moja matka natychmiast zabrała dłoń i zaczęła nerwowo skubać kant swojego swetra.
- Nie masz ojca…- wyszeptała. Tym razem nie dawałam za wygraną.
- Nie jestem głupia, mam już prawie 16 lat, więc chyba mam prawo wiedzieć kto mnie spłodził! - krzyknęłam zdenerwowanym tonem.
- Chcesz znać całą prawdę? - zapytała z poważną miną, a ja pokiwałam twierdząco głową. To miała być chyba najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. -Miał na imię Steven, przedawkował w wieku 28 lat, wcześniej zdradził mnie wiele razy, był gitarzystą w jakimś podrzędnym zespole, a ja miałam do takich słabość i…reszty możesz się już domyślić.- co kurwa? No to nieźle zabalowała… -Czy teraz nie będziesz mnie już o niego wypytywać?- zapytała ze łzami w oczach.
- Masz jego zdjęcie? - zapytałam, ignorując jej spojrzenie. Po chwili zerwała się z miejsca i wyciągnęła z torebki portfel. Podała mi maleńkie zdjęcie, ujrzałam na nim całkiem przystojnego faceta i moją matkę. Trochę dziwnie było oglądać takie zdjęcie, po tylu latach, ale w końcu należy mi się ta jebana prawda, no nie?
- Czy teraz dasz temu spokój? - zapytała niepewnie.
- Ta...taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje.- powiedziałam speszona i wcisnęłam jej papierek w dłoń. Jak najszybciej weszłam do swojego pokoju i znowu rzuciłam się na łóżko. W ciągu jednego dnia tyle rzeczy się zmieniło. W zasadzie to łatwo poszło, tylko ciągle mam jakieś dziwne wrażenie, że ten chuj Bob jeszcze wróci.
No i teraz przynajmniej upewniłam się w przekonaniu, że piszesz najlepsze fan fiction. Nie da się przewidzieć tego, co zrobisz i to jest najlepsze! Kiedy opisywałaś, jak on ją bił, czułam się, jakbym stała w pomieszczeniu obok i się temu przypatrywała. Tak bardzo bym chciała, żeby Bob nie wrócił, ale coś mi mówi, że jednak będzie inaczej. Ciekawa jestem, co z ojcem Angie, bo to chyba byłoby za łatwe, żeby tak po prostu przedawkował i koniec, jest nam już w tej historii niepotrzebny. Na pewno coś jeszcze z nim wykombinujesz ;)
OdpowiedzUsuńAngie w jednym łóżku z Rudym? Ha ha...
Czekam na więcej, jeszcze więcej :)
Kocham cię dziewczyno no!
A i u mnie nowy: http://nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMam pytanie, mozesz mnie powiadamiać o nowych rozdziałach tego opowiadania? Z góry będę wdzięczna.
OdpowiedzUsuńHmm.. mam wrażenie, że Jeffery coś tam czuje do Angie, chociaz mogę się mylić. Chociaż podobno przyjaźń damsko męska jest jak Yeti, wszyscy słyszeli, ale nikt tak naprawdę nie słyszał, haha, więc tu mogą być jakieś rózne historie. Matka Jeffa musi być naprawdę tolerancyjną kobietą, skoro wiedziała, że u jej syna nocowała dziewczyna, a własciwie nic na to nie powiedziała, tylko jeszcze się miło przywitała i sniadaniem poczestowała. Taaa, szkoda, ze tacy rodzice tak naprawdę nie istnieją. A może i istenieją, ale gorzej z tym, ze mają to wszystko gdzieś z jakiś innych, gorszych powodów, niż po prostu tolernacja.
Hmm, to mama Angie przejżała na oczy. Tylko szkoda, ze tak trochę późno, bo jednak za późno. Musiała zobaczyć na własne oczy, co się dzieje, aby tak naprawdę dostrzec prawdę. No takie to trochę przykre. Dobrze, że jednak Bob nie zaczął wciskać jakiś bajeczek i tak naprawdę wszystko zostało po stornie Angie. A mogło być przeciez róznie, prawda? Hmm, no to wykpała go z domu, ale tak naprawdę, to jest mało. Może skonczy się zadawanie ran fizycznych, ale te psychiczne zostaną jeszcze na bardzo długo.
To ja czekam na kolejny rozdział :)
żaden problem, będę powiadamiać :D
UsuńI dziękuję za opinię ;*
Szczerze powiem że nie spodziewałam się tak szybko następnego rozdziału ale strasznie się ciesze że już go dodałaś.
OdpowiedzUsuńStrasznie jestem ciekawa jak potoczą się losy Angie i chłopaków.
Ciekawa jestem czy Angie kiedyś powie chłopakom że Bob nie tylko ją bił...
Jestem bardzo ciekawa co będzie z tym ojcem Angie bo tak jak w wypowiedzi powyżej sądzę że fragment o ojcu nie jest tylko zbędnym fragmentem :D
BOB już zawsze będzie mi źle kojarzyć :c ON JEST POJEBANY o.O A w tamtym odcinku tak samo! Angie i Will, haha, kocham ich! I oczywiście NIANIA ISBELL. <--- To też kocham, żeby nie było. Steven, lat 28 [*] Od razu Adler mi się skojarzył, hehe. Ale jak ja się cieszę, ze ta mama Angie nareszcie zobaczyła jaki on na prawdę jest! Pół roku w takiej ślepocie, boże! A co do tamtego rozdziału...picie w tym opuszczonym domu było świetne!
OdpowiedzUsuńPisz, pisz, pisz dalej!
Im dłużej to czytam, tym większe mam wrażenie, że Angie nie spodoba się pomysł chłopaków z założeniem zespołu, kiedy już z tym wyjadą. No bo narkotyki mogą jej się kojarzyć z Bobem, a w ogóle sam zespół z jej ojcem, o którym raczej nie ma najlepszego zdania. Chociaż w sumie ona jest nieprzewidywalna, to cholera ją tam wie :D
OdpowiedzUsuńNo i fajnie mieć takiego przyjaciela jak Jeff xD Nie zadaje zbędnych pytań tylko robi co trzeba. Kurde, jak tak na to popatrzeć, to on ma predyspozycje do bycia dilerem :D
A relacja Will-Angie to po prostu coś pięknego xD No ale w końcu trzeba się lubić, żeby tak po sobie jechać :D Znaczy, według mnie. No cóż, na szczęście mają takiego troskliwego Jeffa, który zawsze zadba, żeby się za bardzo nie skrzywdzili nawzajem. Swoją drogą, oni chyba z domu wynoszą takie nawyki xD
Ach i zapraszam na nowy odcinek na http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWybaczam Ci, że nie poinformowałaś mnie o nowych rozdziałach, ale tylko dlatego, że są tak zajebiste. Nie mogłam się oderwać, a jakbym miała napisać co mi się najbardziej podobało to byłoby to wszystko. Kocham Cię i twoje zajebiste opowiadania.
OdpowiedzUsuńWiem, mało sensowny komentarz.
A tak przy okazji to u mnie nowy. Zapraszam do czytania i komentowania.
Kolejny komentarz z piekiełka, więc się trzymaj, bo teraz jestem wkurzona na ostatnią końcówkę! ;C
OdpowiedzUsuńI! JEEEE! WYSZŁO NA SZATAŃSKIE! ;D No! Matka wreszcie ogarnęła i w ogóle... I Jeff wciąż najlepszą siostrą miłosierdzia w stanie Indiana!
Ach no ja wiedziałam! Wiedziałam, że ta pizza to będzie ruda xD Takie najlepsze, a jakie pikantne ^^
Skakać z Kilimandżaro do Amazonki... Ach, marzyłam o tym, jak miałam pięć lat. A Jeff powinien się bardzo poważnie zastanowić na castingiem do Ostrego Dyżuru... Może być wiarygodnym aktorem, serio.
Nadopiekuńczość wyrażana słowami „Wracaj, do kurwy nędzy, bo ci jebnę!“... Ja chcę do ich świata!!!
Czy Isbella cokolwiek oprócz uciekającej Angie rusza? Nie, nie wydaje mi się... W ogóle to czasem wyobrażam go sobie jako lamę... Taką z grzywą na oko xD Spróbuj kiedyś. Serio, niezapomniane emocje ;D
Rudy w jednym łóżku z Angie... To musiało wyglądać co najmniej śmiesznie i na bank Jeff zrobił to specjalnie!!!
Kurcze, ckliwa końcówka, a ja nic... Jak ta skała... Mało tego coraz krótsze komentarze mi wychodzą ;C Idę się pociąć suchą bułką. A miało być tak pięknie...
Kochana Michelle !
OdpowiedzUsuńChciałam Ci powiedzieć że jestes dla mnie tak ogroooooomną inspiracją ze natchnęłaś mnie do tego bym sama zaczeła pisać bloga. O Gunsach. Razem z moimi przyjaciółkami czytałyśmy twojego bloga zarywajac noce (serio:D)Nie znam cie ale mam wrazenie, kuurde jakbysmy sie znały mega lat. Twoja opowieśc jest tak zajebista.. ale chyba nie muszę ci tego mówić. Dopiero zakładam bloga wiec trzymaj za mnie kciuki. Kocham cię Michy, kimkolwiek jesteś <3
Jezus ma ryja! *_____________________* ja nie mogę! no kurde dziękuję! Nawet nie masz pojęcia jak się teraz szczerzę do monitora :D
UsuńNo i Twój nick! Rain Rodriguez! Jeeeeeejku! *___* już Cię kocham normalnie! <3
Dzięki dzięki dzięki jeszcze raz! 8D
Też Cię kocham!
Hej! Ja też Cię kocham wiesz? (Spróbowałabyś nie wiedzieć...! >:D)
OdpowiedzUsuńBoziuboziu *__* Jak to się dobrze skończyło. Znaczy ten... Wiem, że to dopiero trzeci rozdział, ale ja to kuźwa przeżywam! Cała dygotałąm z nerwów, nawet jak Izzy wyrzucał do kosza farfocle od plastrów! Toż to... Toż to mistrzostwo jest *________* No i teraz, bez wątku ojczyma-gwałciciela (choć mi się coś wydaje, że albo ta matka jednak go zabiła (xD), albo go nie zabiła (logika, kurwa! xD) i w takim razie on jeszcze wróci... On będzie jak Megan, tylko w wresji męskiej. I grubej. I obleśnej. Bob. Bleeee. xD) wreszcie akcja skupi się bardziej na wątku trzech pojebów ze szkoły wojskowej (swoją drogą profil policyjny... łał... xD), którzy w wolnych chwilach chleją na umór. I tak się zastanawiam, co się teraz stanie. Czy spierdolą do LA, czy może jeszcze nie tak od razu...? Aha! No i zapomniałam docenić, że opierasz opowiadanie na takich szczegółach, które są prawdziwe (no np ten Axl w chórze kościelnym), bo to uwielbiam. Wtedy te historie są takie wiarygodne, nie? No i chyba pod tym rozdziałem to tyle, bo sobie obiecałam, że 0 20.00 wezmę się za ten jebany esej .__.
Także lecim, bo uśniem.
Rozdziale trzeci, nadchodzę xD
Odsapnęłam z ulgą, chociaż nie do końca, przez te ostatnie rozmyślenia bohaterki o cwelu Bobie.
OdpowiedzUsuńEhh Reverie znowu mnie zauroczyłaś rozdziałem. Cholernie spodobała mi się scenka, gdy Izzy opatrywał rany Angie.
A wiesz co jeszcze pokochałam w tym raczej smutnym rozdziale ? Te zajebiste wstawki na których się śmieję, czyli Mr.William i jego Kilimandżaro i Amazonka, Angie i marchewka :D Coś cudownego! :*
"Rudy spuścił wzrok i podszedł bliżej. -Przestańmy się w końcu kłócić, co?- zaproponawał. (...) ... i spojrzałam w jego zielone oczy."
OdpowiedzUsuńTak tylko wtrace, ze Axl ma niebieskie oczy. Nie zebym sie czepiala, bo rozdzial genialny, ale to tylko taki maly szczegol. Po za tym twoja znojomosc GN'R i tak mnie zachwyca! ;)
Rock&Rolloholiczka
Ps. Napisalabym cos wiecej co mysle o tym wspanialym rozdziale, ale komentuje z telefonu, co jest bardzo meczace przy takim niedorobiony urzadzeniu.
Ok, teraz będę wiedzieć, że Axl ma niebieskie oczyska. Pisząc ten rozdział chyba w ogóle o tym nie pomyślałam o.o
UsuńDziękuję Ci z całego serducha, że chce Ci się komentować! <3
Reverie!
UsuńU ciebie zawsze bede miala smykalke do komentowania! ;) Uwielbiam twoje opowiadania! <3
R&Rh.