Rozdział 11. Guns

             Pomysłodawcą tego wyjątkowego treningu, który mieliśmy przeżyć byli oczywiście Jim i Joe. Marzyli o tym, żeby popisać się swoją sprawnością fizyczną. Byli dla mnie wtedy tylko napalonymi chłopcami, z którymi świetnie się flirtowało. 
              Trening miał się odbyć w górach. Zabraliśmy więc dużo wody, ciężkie plecaki i dużo par skarpet, na wypadek gdyby buty zaczęły nas za mocno obcierać. Na miejscu byli już wszyscy poznani poprzedniego dnia chłopcy. Oprócz nich był także 'Hondo' Harrelson i jakiś biały facet, który wyglądał jakby właśnie wyszedł z biura.
- Od kiedy przyjmują kobiety do takich zawodów? - zapytał biały facet.
- Daj spokój Mike... - odparł Hondo i poklepał go po plecach. Gdy podeszliśmy bliżej, białas zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie wyglądasz mi na zbyt silną dziewczynę - prychnął pod nosem, jednak wszyscy inni stali cicho z głowami skierowanymi na czubki swoich butów. Joe spojrzał na mnie z dołu i uśmiechnął się zadziornie.
- Pan też nie wygląda na zbyt silnego - powiedziałam i w tym momencie Jim głośno zakaszlał. Reszta próbowała stłumić śmiech. 
- Wiesz kim ja jestem? - zapytał podejrzliwe.
- Generał dywizji, sądząc po pagonach.
- Nie nauczyli cię w szkole szacunku? - warknął i chciał się do mnie zbliżyć, jednak Hondo go zatrzymał. 
- Wystarczy tych formalności. Joe, wiesz co masz robić? - powiedział Hondo i spojrzał w stronę Joe.
- Tak jest, sir! - powiedział Joe, patrząc przed siebie i mocno napinając mięśnie klatki piersiowej.
Gdy Joe wydał okrzyk, wszyscy ustawiliśmy się w szeregu. Hondo podszedł do mnie i powiedział cicho:
- Nie będę zawsze ratować ci tyłka. To nie jest Los Angeles, więc zachowaj swoje poglądy dla siebie - na rękach poczułam gęsią skórkę. Po raz pierwszy w życiu czułam takie emocje. Z jednej strony musiałam nad sobą panować, z drugiej miałam ochotę rozszarpać tamtego białasa. Hondo miał rację.
              Trening w górach był niezwykłym doświadczeniem. Dobrze zapamiętałam te 2 godziny czystej mordęgi.

01.1985 r.
              Tak minęło 5 miesięcy w Afganistanie. Zżyłam się z chłopakami jak z braćmi. Joe, Jim i Grimesey zostali moimi najlepszymi kumplami i kiedy tylko mogli, odwiedzali mnie, Paula i Jasona w głównej bazie. W ostatni dzień praktyk zrobiliśmy sobie małą imprezę pożegnalną.
- Ej Jimi! Włącz jakieś radio, bo kurewsko nudno - zawołał pewnego razu Joe.
- Sam rusz ten ciężki zad! - odparł drugi.
- Siedzisz bliżej, kurwa! - odpowiedział.
- Ja pierdole, już wam włączę to radio! - zaśmiałam się i podeszłam do odbiornika. Przy nich nauczyłam się bardzo dużo przeklinać. Wyszłam na chwilę z sali i poszłam po piwo. - Pogłośnij!- zawołałam, wchodząc z powrotem do sali. Usłyszałam Heaven and Hell. Zaczęłam tańczyć w rytm muzyki. Po chwili dołączył do mnie Jimi. Może z daleka wyglądało to podejrzanie, ale nas to w ogóle nie obchodziło. 
              Otworzyłam piwo dla mnie i dla Jima. Zaczęła się następna piosenka. Nagle zaczął piszczeć alarm. Dźwięk był niemalże ogłuszający. Z Paulem i Jasonem patrzyliśmy na siebie zdezorientowani. Jim szybko podbiegł do nas i kazał położyć się na podłodze. Reszta wybiegła z sali.
- Zostaliśmy zaatakowani! - krzyknął, próbując przebić się przez alarm. Dał nam znak, żebyśmy nie ruszali się z miejsca i przeskoczył na drugi koniec pomieszczenia. Po chwili wrócił z kamizelkami kuloodpornymi. Dłonie trzęsły mi się ze strachu i nie byłam w stanie dobrze jej zapiąć. Na szczęście pomógł mi Jim. Usłyszeliśmy głośny huk, krzyki i strzały. Nagle coś naprawdę potężnie uderzyło o ziemię. Sąsiedni budynek zawalił się. Wszystko działo się tak szybko. Jim dał każdemu z nas pistolet  i krzyknął:
- Tylko do samoobrony!
W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegli zamaskowani mężczyźni. Jeden szybko nas zauważył. Jim zastrzelił jednego z nich. Z drugim zaczął się bić. Trzeci rozglądał się po pomieszczeniu, mierząc bronią w podłogę. Jim pomiędzy zadawanymi ciosami wrzasnął:
- Strzelaj!
Nie mogłam dłużej czekać, cała oblana zimnym potem podniosłam się nieco i wzięłam głęboki oddech. Mocno napięłam mięśnie rąk, tak aby przestały się trząść. Pociągnęłam za spust. Trafiłam bezbłędnie. Tak jak nas uczyli. Zamaskowany mężczyzna upadł ziemię. Przeciwnik Jima nie poddawał się tak szybko. Jim nie był w stanie wytrącić mu broni z ręki. Siłowali się przez chwilę. Jim kopnięciem odepchnął rywala i szybko sięgnął po swój drugi pistolet. Strzelił. Arab upadł na ziemię, ale wcześniej pociągnął za spust. Kula trafiła prosto w moje lewe ramię. Osunęłam się po ścianie i natychmiast znalazł się przy mnie Jim. 
- Ej! Patrz na mnie! Słyszysz? Wszystko będzie w porządku! To tylko draśnięcie - uspokajał mnie Jim. W tym czasie do sali wbiegł Joe. Dostał w prawy bok i słaniał się na nogach. Jim wyprowadził nas z pomieszczenia i zaprowadził w bezpieczniejsze miejsce. Zaraz potem wrócił się do Joe.

              Akcja zakończyła się po około dwóch godzinach. Medyk szybko i sprawnie opatrzył moją ranę. Wszyscy byli w szoku. Jeszcze tego samego dnia zostaliśmy przetransportowani do amerykańskiej ambasady w stolicy. Hondo przyszedł do nas późnym wieczorem. Miał rozcięty łuk brwiowy. 

- Sanchez, Collins, Grice, muszę wam coś powiedzieć. Chodzi o Joe...- powiedział i podszedł do mnie. Moje serce przestało na chwilę bić. - Nie przeżył. Przykro mi...-  do moich oczu napłynęły łzy. - Nie byliśmy w stanie mu pomóc - dodał z powagą.
             Razem z Paul'em i Jason'em siedzieliśmy w milczeniu, ciągle zszokowani tym czego byliśmy świadkami.

- Sanchez? - do pokoju wszedł Jim. Nie był już taki wesoły jak zwykle. Usiadł obok mnie na ziemi i pozwolił mocno się przytulić.

Komentarze

  1. O Jezus Marian :D
    Jak ja się uśmiałam! Aż mnie brzuch boli haha :)
    Nie wiem czy Ci to kiedykolwiek mówiłam, ale z tego co pamiętam to raczej tak. Trudno, najwyżej się powtórzę :D KOCHAM CIĘ DZIEWCZYNO ! :* JESTEŚ NAJZAJEBISTRZĄ AUTORKĄ, JAKĄ MIAŁAM OKAZJĘ POZNAĆ <3 CO TAM JAKIŚ MOLIER, MICKIEWICZ I INNI, SKORO JA MAM ZAJEBISTĄ REVERIE :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zupełności zgadzam się z Michelle Rose. Jesteś genialną pisarką!!! :* Nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek skończysz pisać tą historię. W sumie na początku kiedy znalazłam Twojego bloga i postanowiłam go przeczytać od początku to miałaś już pierwszy rozdział z II tomu... :/ Trochę musiałam nadrobić. Kiedy przeczytałam 'The End' chciało mi się płakać, mimo iż wiedziałam, że i tak to kontynuujesz, i zaczęłaś drugą część. Po prostu zakończenie było takie piękne (dobra, nie dla wszystkich ;)) i wzruszające. Przeglądając poprzednie rozdziały nie wierzę, że kilku wcześniejszych i tego nie skomentował nikt (oczywiście po za Michelle R.)!!!!!
      Rock&Rolloholoiczka
      Ps. KOCHAM IZZY'EGO PRZY GARACH!!!!!! <3 :D

      Usuń
    2. Matko jak słodko *_* takie pochlebstwa...bojdziu, dziękuję pięknie!
      To dla mnie zaszczyt, pisać to opowiadanie dla takich czytelniczek i obiecuję, że będę się jak najbardziej starać ♥

      Usuń
  2. Reverie, to było boskie! To chyba najśmieszniejszy rozdział ze wszystkich :D

    Do tego ta wycieczka na Karaiby XD może być ciekawie. Ciekawe jakie akcje Gunsi wraz z Michelle tam odwalą? Bo grzecznie być nie może, to w końcu Gunsi! :D

    To jak Duff i Slash rywalizują o Chelle jest takie urocze i jednocześnie przezabawne.

    No i Izzy robiący naleśniki! Cudo <3 <3 <3

    Rozwaliła mnie też częstotliwość użycia słowa "kurwa" XDDD

    Lecę obczaić co wydarzy się na Karaibach :D

    Pozdrowionka :*

    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział bardzo dobrze mi się pisało, z tego co pamiętam. Serdecznie dziękuję za komentarz! <3

      Przepraszam za to "kurwa" w praktycznie każdej wypowiedzi! Oni są po prostu młodzi i jeszcze nie wiedzieli, że tak nie można w opowiadaniu przeklinać.

      Pozdrawiam <3

      Usuń
    2. Nie ma za co przepraszać XD dobra kurwa nie jest zła XD jak to mówią, wyraża więcej niż 1000 słów XD

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki