Rozdział 13. Just keep going
Z Paulem i Jasonem nie zamieniłam ani jednego słowa podczas lotu. Przeglądałam pokładowe katalogi, bezustannie myśląc o tym co się stało. Hondo na pewno miał niemałe problemy przez tę akcję. Ciężko było mi uświadomić sobie, że poza śmiercią Joe, jeszcze jedna rzecz obciążała mój umysł. Najprawdopodobniej zabiłam człowieka. Tak po prostu strzeliłam, kiedy Jim powiedział, żebym to zrobiła. Zastanawiałam się co by się stało, gdybym tylko go postrzeliła. Czy byłby w stanie walczyć dalej? Czy nie zastrzeliłby Jima albo któregoś z nas? Szczerze mówiąc, byłam przerażona. Nie byłam pewna czy da się normalnie żyć z taką świadomością. Patrzyłam jeszcze długo za okno, kiedy usłyszałam głos stewardessy:
- Za chwilę lądujemy, prosimy o pozostanie na swoich miejscach i zapięcie pasów.
Samolot wylądował. Zerwałam się z miejsca. Chciałam jak najszybciej wrócić do mieszkania. Otarłam się o kilka osób, biegnąc w stronę wyjścia. Po wyjściu z lotniska, rozejrzałam się dookoła. Była 2:30 w nocy. Na zewnątrz było chłodno. Wyjęłam z torby kurtkę i zarzuciłam ją sobie na ramiona. Wzięłam głęboki oddech i złapałam taksówkę. Zapłaciłam dolarami wymienionymi na lotnisku. Gdy weszłam do mieszkania, zaczęłam płakać. Moje dłonie drżały a ja nie wiedziałam co robić. Usiadłam więc na dywanie w salonie i pozwoliłam emocjom przejąć nade mną chwilową kontrolę. Na butach miałam jeszcze pył z afgańskich ulic. Zapach w mieszkaniu był zupełnie inny niż zapach starej klimatyzacji w bazie. Po kilku minutach zaczęłam się uspokajać. Otarłam łzy rękawem kurtki, pociągnęłam nosem i wstałam. Poszłam do łazienki. Chciałam w końcu wykąpać się w idealnie ciepłej wodzie, użyć pachnącego żelu pod prysznic i ulubionego szamponu. Po kąpieli spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam inaczej. Moja skóra była ciemniejsza niż zwykle, mięśnie mocniej zarysowane a twarz bardziej zmęczona. Czyżbym się starzała? – pomyślałam w duchu i prychnęłam z niedowierzaniem.
- Za chwilę lądujemy, prosimy o pozostanie na swoich miejscach i zapięcie pasów.
Samolot wylądował. Zerwałam się z miejsca. Chciałam jak najszybciej wrócić do mieszkania. Otarłam się o kilka osób, biegnąc w stronę wyjścia. Po wyjściu z lotniska, rozejrzałam się dookoła. Była 2:30 w nocy. Na zewnątrz było chłodno. Wyjęłam z torby kurtkę i zarzuciłam ją sobie na ramiona. Wzięłam głęboki oddech i złapałam taksówkę. Zapłaciłam dolarami wymienionymi na lotnisku. Gdy weszłam do mieszkania, zaczęłam płakać. Moje dłonie drżały a ja nie wiedziałam co robić. Usiadłam więc na dywanie w salonie i pozwoliłam emocjom przejąć nade mną chwilową kontrolę. Na butach miałam jeszcze pył z afgańskich ulic. Zapach w mieszkaniu był zupełnie inny niż zapach starej klimatyzacji w bazie. Po kilku minutach zaczęłam się uspokajać. Otarłam łzy rękawem kurtki, pociągnęłam nosem i wstałam. Poszłam do łazienki. Chciałam w końcu wykąpać się w idealnie ciepłej wodzie, użyć pachnącego żelu pod prysznic i ulubionego szamponu. Po kąpieli spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam inaczej. Moja skóra była ciemniejsza niż zwykle, mięśnie mocniej zarysowane a twarz bardziej zmęczona. Czyżbym się starzała? – pomyślałam w duchu i prychnęłam z niedowierzaniem.
Minęło sporo czasu zanim byłam w stanie wrócić na zajęcia na uczelni. Większości nocy nie byłam w stanie spokojnie przespać. Przeniosłam się już na stałe do Los Angeles, gdzie razem z Paulem i Jasonem chodziliśmy na terapię. Chyba chcieli się upewnić, że nie mamy skłonności samobójczych po afgańskich doświadczeniach.
Klucze do mieszkania w Phoenix oddałam rodzicom, którzy za wszelką cenę próbowali odbudować naszą relację. Ja nie miałam na to jednak najmniejszej ochoty. Chciałam się w końcu uniezależnić, więc znalazłam pracę na pół etatu jako nauczycielka hiszpańskiego. Wystarczało mi na podstawowe wydatki i utrzymanie mieszkania.
Powoli powracało moje dawne poczucie humoru. Od czasu do czasu pozwalałam sobie na niewinny flirt z jakimś przystojnym facetem. Lubiłam chodzić do klubów z latynoską muzyką, żeby trochę pokręcić tyłkiem. W marcu wróciłam do biegania i boksu, więc znowu czerpałam wielką przyjemność z wyżywania się na worku treningowym.
03.1985 r.
Jackie upierała się, żebym poszła z nią na imprezę urodzinową Jasona. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, ale Jackie nie dawała za wygraną. Wcisnęłam się więc w czarne rajstopy, czarne szorty i ulubioną koszulkę z Queen. Założyłam trampki i zrobiłam lekki makijaż. Nie zabrakło też czerwonej szminki na ustach. Jason zaprosił dziesiątki osób, bo jego ojciec był właścicielem jednego z klubów na Sunset Strip. Spotkałyśmy się więc na miejscu, w Gazzarri's. Jackie przystawiała się do Jasona, a ten odwzajemniał jej zaloty. Wypiliśmy z Paulem piwo. Później drugie i trzecie. Przy czwartym zaczęłam się zastanawiać jak wrócę do domu. W połowie czwartego piwa powiedziałam sobie: dość. Jackie zdecydowanie przesadziła z alkoholem, więc, jako troskliwa koleżanka, zabrałam ją ze sobą. Było przed drugą, kiedy tanecznym krokiem szłyśmy przez Sunset Strip. Chwilami było mi strasznie wstyd, że mam przy sobie tak pijaną koleżankę. Darła się na całe gardło i zwracała na siebie uwagę, kręcąc biodrami jak striptizerka. Kiedy przechodziłyśmy obok the Roxy, dwóch wychodzących stamtąd chłopaków wpadło prosto na nas. Śmiali się wniebogłosy. Ich ubrania były przesiąknięte zapachem dymu papierosowego.
- Kurwa, sorry - mruknął dobrze zbudowany rudy chłopak, łapiąc mnie za ramię.
- Uważaj jak chodzisz - powiedziałam ze zmarszczonymi brwiami. W tej samej chwili usłyszeliśmy jak ktoś wymiotuje.
- Jackie, kurwa mać, wracasz do domu! - krzyknęłam, podbiegłszy do dziewczyny.
- Czekaj, czekaj, czy my się czasem nie znamy? - gwałtownie obróciłam się do tyłu. Chłopak kogoś mi przypominał.
- Jeffrey! - rzuciłam się na szyję ciemnowłosemu chłopakowi. Rudy kolega zatrzymał taksówkę.
- Nie chcę wam przerywać, ale twoja koleżanka naprawdę powinna już jechać do domu - powiedział rudowłosy chłopak i ruchem głowy wskazał siedzącą na chodniku dziewczynę. Razem z Jeffem pomogliśmy jej wstać. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysłałam Jackie do domu.
- Co tu robisz? - zapytał zszokowany Jeff.
- Studiuję. Przeniosłam się tu kilka miesięcy temu - odparłam z szerokim uśmiechem, czując na sobie spojrzenie rudego chłopaka, który powoli palił fajkę.
- Słuchaj, czekamy na kumpli i zamierzamy przenieść się do innego klubu. Może do nas dołączysz? Stawiam piwo - powiedział Jeff. Był już nieco wstawiony a jego wzrok co jakiś czas odpływał na bok. Gdy tylko przyjęłam propozycję Jeffa, z the Roxy wyszło jeszcze dwóch chłopaków i jakaś dziewczyna.
- Ej, stary, patrz! - dwie znajome twarze skupiły na mnie swój wzrok. Wytapirowany blondyn pociągnął kudłatego kolegę w moją stronę. Obejmowana przez niego dziewczyna została więc brutalnie porzucona.
- Cześć, chłopaki - teraz to ja nie mogłam ukryć zdziwienia. Steven od razu mnie przytulił a Saul zdjął okulary przeciwsłoneczne. Zmierzył mnie wzrokiem i niepewnie przytulił, klepiąc po plecach. Nie mogłam odczytać jego wyrazu twarzy. Szybko ukrył się za okularami i wrócił do swojej dziewczyny. Steven i Jeff wyjaśnili sobie skąd mnie znają. Całą grupką zmierzaliśmy w kierunku Rainbow. Jeff powiedział mi wtedy, że grają w zespole, w którym jest jeszcze jeden koleś, którego nie poznałam, a nazywał się Ole Beich. Koleś miał jednak spore problemy przez narkotyki i Rose strasznie się na niego wkurzał. W Rainbow znaleźliśmy wolny stolik niedaleko wejścia. Steven, Slash i jego dziewczyna usiedli na kanapie za stolikiem. Po moich obu stronach byli Jeffrey i jego kolega, który ciągle na mnie patrzył.
Ahh ta rywalizacja chłopców mnie rozwala :D Momentami myślałam, że zniosę jajko jak jakaś pieprzona kura xD Tylko nieco smutno mi było gdy Michie opowiadała Axlowi o ciąży ;(
OdpowiedzUsuńA jeszcze jedno zauważyłam takie ciekawe zjawisko :3 Mianowicie co ta Michelle taka całuśna :D Wszystkich całuje w policzki po 4 razy dziennie :3 Kusicielka skubana xD
Haha, rywalizacja chłopaków nabiera rumieńców XD oni są tacy uroczy w tej swojej walce o Michelle (wiem, że ciągle to powtarzam, no ale co poradzę na to, że tak jest XD) szkoda tylko, że nie widzą, że Chelle Noe jest już nimi zainteresowana. No a przynajmniej nie Duffem. Bo jej aktualnych uczuć do Slasha jeszcze nie rozgryzłam. Do tego ten Axl <3 kurde, tu się robi jakiś miłosny trójkąt, albo nawet czworokąt XD albo jeszcze jakaś inna figura geometryczna XDDD
OdpowiedzUsuńW każdym razie tylko Steven jak na razie nie próbuje uwieść Cheele. No i Izzy też jakoś trzyma się z boku, co mnie w sumie trochę dziwi, no ale biorąc pod uwagę, że jego relacja z Michelle była od początku jednak bardziej przyjacielska to jestem w stanie go jednak zrozumieć.
No ale ten Axl ❤❤❤ ahhh, no fajnie go tu przedstawiłaś. Jest taki słodki i nie nachalny i chyba to tak bardzo przyciąga do niego Michelle.
Dziwi mnie tylko to, dlaczego Chelle powiedziała o swojej ciąży i poronieniu akurat Axlowi, a nie Duffowi. W senie moim zdaniem zasłużył żeby powiedzieć mu prawdę, bo przecież nie wiedział, że Chelle jest w ciąży i nie zostawił jej, bo nie chciał być ojcem czy coś, po prostu nie zdążyła mu o tym powiedzieć i tym bardziej powinna zrobić to teraz. No ale trudno.
Ciekawi mnie też co to za koncert się szykuje, o którym gadał Axl przez telefon.
Myślę, że wieczorna popijawa w składzie: Chelle, Duff, Slash może skończyć się... W sumie to nie wiem jak może się skończyć, bo oni są totalnie nieprzewidywalni!
Jeju , ale się rozpisałam XD
Pozdrawiam Cię barzdo gorąco i zasuwam czytać dalej :D
Lady Stardust :*
Dej spokój, Lady Stardust, nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby ona była dziewczyną praktycznie każdego Gunsa xD
OdpowiedzUsuńChelle czasem podejmuje dziwne decyzje, to prawda.
Bardzo dziękuję za komentarz <3
Pozdrawiam gorąco!