Rozdział 2. Schools out.

02.1979r. 
            Tego dnia miałam iść do szkoły. Nie miałam pojęcia kogo w niej spotkam. Czy znowu nikt nie będzie mnie ze mną gadał? Jednak po tym jak wczoraj spotkałam Jeff'a, miałam nadzieję. Wstałam dokładnie o 7:30, na 8:30 trzeba być w szkole. Bez problemów znalazłam ubrania, które lubiłam. Tak właściwie lubiłam wszystkie, ale szczególnie koszulkę z Aerosmith i czarne rurki przedarte na prawym kolanie, do tego moje długie czarne trampki i czerwona bandanna na rękę. Zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni
- Wreszcie wstałaś! Już myślałam, że będę cię musiała budzić - kolejne urocze powitanie mojej mamy.
- Dzięki mamo, świetnie spałam w nowym miejscu, a ty? - zapytałam sarkastycznie, wtedy do kuchni wszedł tata
- Hej mała, jak ci się spało? - zapytał jak to zwykle rano.
- Nie pamiętam, bo zasnęłam - odpowiedziałam lekko rozbawiona jego miną.
- Dobra wygrałaś... gotowa na podbój świata? 
- Oczywiście!
- No to baczność i odmaszerować do samochodu, podrzucę cię dzisiaj.
- Yes, Sir! - odpowiedziałam podniesionym głosem i z uśmiechem pomaszerowałam do auta
- Dlaczego traktujesz tak naszą córkę? - usłyszałam głos mamy za plecami.
- Jak? - zapytał zdziwiony tata.
- Tak! Robisz jej jakieś musztry, przerabiasz w chłopaka! Przez ciebie nawet nie chce się normalnie ubierać! - dodała po chwili, a ja wybuchłam śmiechem i z niedowierzaniem kręcąc głową, wyszłam z domu.
- Kochanie przesadzasz. To była jej decyzja. Kocham cię - powiedział tata i pocałował mamę w policzek.
            Po krótkiej chwili samochód zatrzymał się przed budynkiem szkoły.
- No mała, powodzenia! - powiedział tata i pocałował mnie w czoło. Uwielbiałam kiedy to robił, wtedy czułam, że mam najlepszego tatę na świecie.
- Dzięki - mruknęłam bez przekonania, mimo to wysiadłam uśmiechnięta. W tym samym momencie ujrzałam Jeff'a siedzącego na murku wokół jakiś kolesi. Zauważył mnie i krzyknął
- Michelle! - zaczął powoli iść w moją stronę. Kiedy podszedł bliżej, podał mi rękę na powitanie i przedstawił grupce ludzi chyba nieco starszych ode mnie.
- Michelle, to jest Tom, John, Alice i Sara, poznajcie się. Wszyscy wyglądali podobnie jak ja. Ucieszyłam się na wiadomość, że właśnie z Sarą będę chodziła do jednej klasy, wydawała mi się najsympatyczniejsza. Po chwili rozmowy zadzwonił dzwonek na lekcje. Niechętnie się pożegnaliśmy i poszliśmy do klas. Jeffrey był ode mnie starszy o 3 lata, ale to nie przeszkadzało nam w znajdywaniu wspólnych tematów.
            Weszliśmy do klasy. Usiadłam w ławce obok Sary. Już zauważyłam dziwne spojrzenia ze strony pewnej cycatej i wytapetowanej blondyny. Chwilę później nauczycielka przedstawiła mnie klasie. Wszyscy patrzyli na mnie, jednak mało mnie to obchodziło. Po raz pierwszy uważałam na matmie, potem nauczycielka wywołała mnie do tablicy. O dziwo umiałam rozwiązać zadanie zanim ona je wytłumaczyła. Ludzie co jest? To nie ja! Następna była Sara, też poradziła sobie bez problemów. Potem przyszedł czas na tlenioną blondi, wyszła z ławki, powłócząc swoimi długimi nogami i machając dupskiem w taki sposób, że wywołała gwizdy wśród większości chłopców. Dla mnie to było odrażające, ale jak kto woli, oczywiście bała się pobrudzić kredą, a poza tym nie rozwiązała nawet jednego przykładu, bo uratował ją dzwonek. Po kilku lekcjach przyszedł czas na lunch. Wszyscy spotkaliśmy się na stołówce. Zajęliśmy jeden ze stolików i rozmawiając o muzyce, zjedliśmy jakieś fast foody. Potem znowu kilka lekcji i wreszcie zadzwonił ostatni dzwonek.
            Staliśmy przez chwilę przed budynkiem i razem gawędziliśmy
- Ej, Michelle! Może wpadniesz jutro na imprezę do Toma? - Zapytał John.
- W sumie czemu nie?
- No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia jutro - John podał mi rękę, a zaraz po nim reszta.
- Nara wszystkim! - powiedział na pożegnanie Jeff, a potem razem ruszyliśmy w stronę naszych domów. Całą drogę gadaliśmy o muzyce.
- No to ja spadam, pa - chciałam odejść, machając mu tylko ręką na pożegnanie. On jednak przyciągnął mnie do siebie i pocałował w policzek. To było... fajne, ale zaraz potem się zmieszał i trochę zaczerwienił.
- Cześć - powiedział, puszczając moją rękę. Zszokowana zdołałam się tylko uśmiechnąć.
- Do jutra - powiedziałam nienaturalnie wysokim głosem i wpadłam do domu, nie czekając na odpowiedź. Zatrzasnęłam drzwi i patrzyłam jak odchodzi z rękami w kieszeniach.
- O, już jesteś! - tata przywitał mnie tak głośno, że aż podskoczyłam.
- Ale mnie przestraszyłeś! - zaczęłam się śmiać - A mama gdzie? - zapytałam.
- W biurze, a co, chcesz ją odwiedzić? - spytał, ale znał odpowiedź.
- Nie... tak tylko pytam... - odparłam i wymknęłam się do pokoju. Rozpakowałam książki, wzięłam gitarę i aby się odstresować, zaczęłam grać Wish You Were Here, moją ulubioną piosenkę Floydów. Zanim się zorientowałam na dworze zaczęło się ściemniać, było już po dwudziestej. Zeszłam do salonu i zauważyłam kartkę na stole "Wrócimy późno, nie czekaj na nas z kolacją. Tata" No oczywiście. Jak zawsze, tylko praca i praca. Mamę pochłonęła całą, tata jeszcze trochę był na ziemi. Westchnęłam i podeszłam do lodówki. Jak zwykle pełno wszystkiego, ale moją uwagę przykuł słoik z czekoladowym musem. Wzięłam go i wróciłam do pokoju, włączyłam winyl Black Sabbath i ustawiłam na Children of The Grave. Nuciłam pod nosem tekst, aż nagle zamarłam, ktoś śpiewał razem ze mną, a był to...Jeff!
- Ja pierdole, chcesz żebym umarła na zawał?! - głośno krzyczałam.
- No jasne! - odpowiedział, śmiejąc się uroczo.
- Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałam podejrzliwie.
- Przyszedłem jak usłyszałem dobiegające stąd dźwięki...
- Za głośno?
- Nie! Po prostu lubię tę piosenkę - odparł, rozglądając się po pokoju.
- Jesteś sama?
- Ta, a bo co? - zapytałam niepewnie.
- Nic, może... wyszłabyś na jakiś spacer po okolicy?
- Ekhm... tak późno? I po co?
- No wiesz, może się w końcu lepiej... poznamy, bo mamy... podobne gusty i...- po raz pierwszy miałam okazję obserwować jąkającego się chłopaka.
- Okej, chodźmy - uśmiechnął się z ulgą i zeskoczył z parapetu na podłogę. Wyłączyłam adapter i ruszyliśmy w stronę drzwi. Zatrzymał się, kiedy mięliśmy wyjść z pokoju. Spojrzałam na niego z uznaniem, gdy mnie przepuścił. Wielu rzeczy można się spodziewać po ludziach. 
            Szliśmy, cały czas rozmawiając. Tematy do rozmów nie kończyły się, gadaliśmy naprawdę o wszystkim, rozpoczynając od muzyki, kończąc na życiu gadów na bagnach. Nagle zrobiło mi się zimno.
- Szkoda, że nie zabrałam kurtki - mruknęłam i chyba trzęsłam się z zimna, bo Jeff natychmiast mnie przytulił. - No, teraz cieplej... - cwaniacko się uśmiechnęłam i popatrzyłam mu w oczy.
- Wracamy? - zapytał niepewnie.
- Chyba tak - przez cały czas szliśmy wtuleni w siebie, Jeff puścił mnie dopiero przed drzwiami domu. Otworzyłam je i weszliśmy do środka.
- Hej! Kolego, nigdzie cię nie zapraszałam! - uśmiechnęłam się chytrze.
- Chcesz mnie wyrzucić na takie zimno? - spytał, unosząc jedną brew do góry i uśmiechając się.
- Dobra dobra, chodź na górę, bo jak rodzice wrócą to będę miała przesrane...- Jeff nic nie odpowiedział tylko uśmiechnął się na znak, że rozumie. Poszliśmy do mnie. Oczywiście pierwszą rzeczą, której wcześniej nie zauważył była gitara stojąca w kącie. Przyspieszył kroku i porwał ją, siadając na brzegu łóżka. Graliśmy na zmianę różne piosenki. W końcu zasnęłam na jego kolanach, kiedy uczył mnie nowych riffów. Obudziłam się w środku nocy, gdy on głaskał moje włosy i leżał obok mnie na łóżku.
- Trzeba było mnie obudzić... - szepnęłam, a on zaśmiał się cicho i wtedy usłyszeliśmy jak podjeżdża samochód. - To rodzice! - wszędzie rozpoznałabym ten odgłos silnika. Jeff bez słowa ruszył w stronę okna, którym poprzednio się tu dostał. Pocałowałam go w policzek i chwilę później patrzyłam jak biegnie do swojego domu. Wtedy tata po cichu wszedł do pokoju.
- Myśleliśmy, że już śpisz  - powiedział troskliwie, lecz ze zdziwieniem w głosie.
- Nie mogłam zasnąć, ale właściwie to teraz chce mi się spać - uśmiechnęłam się, chociaż pewnie nic nie widział bo było ciemno. Delikatnie ucałował mnie w czoło i głośno odetchnął.
- Dobranoc mała - dodał i wyszedł. Jeszcze chwilę stałam na środku pokoju. Niedługo potem położyłam się do łóżka, długo rozmyślając o tych dużych dłoniach, które tak doskonale ogrzewały mnie w czasie spaceru.

Komentarze

  1. Nie wierzę, że tak genialny rozdział nie ma żadnego komentarza! Cóż, widocznie będę pierwsza. Twoje opowiadanie czyta mi się niezwykle dobrze, jest lekkie, przyjemne i żartobliwe. Rozdziały są stosunkowo krótkie, acz treściwe. Kiedy te parę minut temu zobaczyłam, ile tych rozdziałów jest, to od razu przeszła mi ochota na czytanie, ale pomyślałam "Daj szansę, a nuż się nie zawiedziesz!". I się nie zawiodłam. Dobrze, koniec monologu, lecę czytać ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam dziś Twoje opowiadanie bardzo fajnie się zaczyna ;) Wciąga, dodaje do zakładek ; D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh znać takiego Jeffa *o*
    Dobra, bo już się rozmarzyłam xD
    W ogóle jak to czytałam, to w tle leciało akurat Wish You Were Here :3
    Kurde uwielbiam czytać Twojego bloga o 2 w nocy przy zajebistej muzyce, bo przypominają mi się początki kontaktów z blogosferą. Nie wierzę, że minął już rok jak odkryłam tego cudnego bloga :3 Ehh te momenty jak zarywałam noce, aby tylko dowiedzieć się co będzie z Michie :) Ostatnio doszłam do wniosku, że powinnaś wydać książkę. To byłby taki hicior :3 Sama umieściła bym w kanonie lektór, jako obowiązkową powieść :*
    Dobra, na dzisiaj to tyle z mojej strony. Wrócę jutro, aby dalej kontynuować to dzieło sztuki <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra, zacznę od tego, że ta młodzieńcza miłość Izzy'ego i Michelle jest taka urocza, że ja nie mogę! <3 <3 <3
    Ahhh, wszystko jest jescze takie słodkie i niewinne. I tak lekko się to czyta :D

    Kurde, aż zazdroszczę Chelle, że pierwszego dnia szkoły już poznała fajną ekipę i dostała zaproszenie na imprezę.

    Ojejku, wspólne granie na gitarze 😍😍😍 jakie to przesłodkie i przeurocze!

    Zajebisty rozdział, lecę dalej :)

    Pozdrowionka i całuski :*

    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki