Rozdział 8. I know it hurts.

03.1980r.
           Przez pół roku byłam z Hudsonem. Wszędzie chodziliśmy razem. Saul całował nieziemsko, ale często zachowywał się jak dzieciak. Lubił kiedy zakładałam spódniczkę i kiedy mógł się ze mną pokazać na imprezie. Czasem kłóciliśmy się o jakieś głupoty, ale po paru godzinach byliśmy już pogodzeni. Miałam z nim swój pierwszy raz i dość dobrze to wspominam. Saul potrafił być troskliwy, ale przez większość czasu wolał popisywać się przed kolegami.
           Było sobotnie popołudnie. Ktoś zapukał do moich drzwi, to był tata.
- Cześć, mała...- wszedł do środka, ale nie był tak wesoły jak zwykle. Już zaczynałam się domyślać o co mu chodzi. - Posłuchaj, wiesz, że ciągle się przeprowadzamy. Chciałbym tu zostać na zawsze, ale kiedyś i tak będzie trzeba ruszyć się gdzieś dalej, a ty wieczną uczennicą też nie będziesz... - przerwał i głęboko westchnął. Momentalnie miałam łzy w oczach.
- Jutro jedziemy do Denver - powiedział ze smutną miną i wyszedł.

***
           Chwilę po tym jak mój tata wyszedł z pokoju, przyszła Kate. Płakała razem ze mną, bo wiedziała, że nie będzie już mogła przyjeżdżać w weekendy. Zbyt duża odległość. Jednak najbardziej nie chciałam zostawiać Saula. W momencie kiedy się opanowałam, Kate zeszła na dół i otworzyła drzwi. Zobaczyła w nich samego Hudsona i bez słowa mocno go do siebie przytuliła.
- Co się dzieje? Coś z Michelle?! - zapytał przestraszony.
- Idź do niej, sama wszystko Ci wyjaśni - pokierowała go na górę.
- Można? - zapytał Saul i wszedł, nie czekając na odpowiedź. Siedziałam na fotelu wpatrując się w okno.
- Co się dzieje? Mała...nie płacz. Co się ...- nie zdążył skończyć, bo już go całowałam. Chciałam zapamiętać te usta na zawsze. Kiedy na chwilę się od niego oderwałam, popatrzyłam mu w oczy i łza spłynęła po moim policzku.
- Wyprowadzam się - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Co? Ale... jak to? - zapytał z niedowierzaniem. W milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy. Tyle myśli kłębiło się w głowie.
- Nie chcę stąd wyjeżdżać... - szepnęłam, kładąc dłoń na jego dłoni.
- Jeśli ciebie tu nie będzie to już nic mnie tu nie trzyma - powiedział stanowczo i złapał mnie za dłoń. Zauważyłam jak jego twarz się zmienia. Nie było już na niej widać smutku, a podekscytowanie. - Nie miałem powodu mówić ci o tym wcześniej, ale ze Stevenem już od jakiegoś czasu planowaliśmy wyjazd do Los Angeles - zamurowało mnie.
- Będę trzymać kciuki - powiedziałam pod nosem, starając się o niewielki uśmiech. Byłam nieco zdezorientowana.
- Też będę trzymał za ciebie kciuki - zaśmiał się, jednak dobrze wiedział, że nie jest mi do śmiechu. Nadszedł moment, w którym musieliśmy się rozstać. Żadne z nas tego nie chciało.
- Michelle, ja...- zaczął mówić, ale przyłożyłam mu palec do ust.
- Może gdybyśmy teraz się nie rozstali to coś by się między nami zepsuło? - chciałam wierzyć w te naiwne słowa. - Będę tęsknić - po policzku Saula spłynęła niewielka łza. Siedzieliśmy wtuleni w siebie przez jakąś godzinę i nie mięliśmy zamiaru się rozłączyć. Zadzwonił budzik, był ustawiony na 5:00. Saul zerwał się z łóżka.
- Odprowadzę cię - powiedziałam stanowczo.
- Jesteś cudowna - powiedział i przyssał się do moich ust. Było mi tak dobrze, że nie chciałam żeby ta chwila kiedykolwiek się kończyła. Niestety czas się kiedyś pożegnać. Wyszedł przez okno a ja zaraz po nim. Mocno złapał mnie za rękę. W ciszy szliśmy na wyznaczone miejsce. Tam czekał już Steven, on też jechał do L.A.
- Boję się o ciebie - szepnął Saul. Steven spokojnie siedział za kierownicą starego kabrioletu, starając się nie podsłuchiwać. - Kocham Cię, mała - pocałował mnie ostatni raz i przytulił tak mocno, jak tylko się mógł.
- A ja kocham ciebie...- pocałowałam go. Nie mogłam znieść myśli, że musimy się rozejść. Na koniec przytuliłam się jeszcze mocno do Stevena. Adler o mało mnie nie udusił.
- Trzymaj się, Michelle! - powiedział i wrócił do auta. Podeszłam ostatni raz do Saula i popatrzyłam mu głęboko w oczy, ten ostatni raz. Pocałował mnie i wsiadł do samochodu. Kilka sekund później patrzyłam jak jego loki znikają w oddali...
           Zaczęłam biec do domu. Nie wiedziałam, która jest godzina. Trzeba było przecież wcześniej wyjechać. Po kilku minutach zdyszana weszłam po rynnie do mojego pokoju. Poszłam do łazienki i odświeżona zabrałam moje rzeczy. Zamknęłam pokój i wyszłam, chciałam zapomnieć. Poszłam na dół z walizkami i podeszłam do Kate, ten ostatni uścisk zawsze jest najgorszy.
- Trzymaj się jakoś i zadzwoń kiedyś do starej Kate - uśmiechnęła się i łza spłynęła po jej policzku.
- Kiedyś się na pewno jeszcze zobaczymy! - powiedziałam - Do zobaczenia Kate! - dodałam, kiedy siedzieliśmy już w samochodzie.
           Znowu musiałam opuścić swoje miejsce i powitać nowe. Witaj, Denver.

Komentarze

  1. Że co ?! Brak komentarzy pod tak zajebistym rozdziałem ?! Hańba Wam czytelnicy ! :D
    Reverie i znowu smutasa mi takiego zapodałaś. Czy tylko ja tak nie nawidzę rozstań ? Szczególnie kochających się ludzi. . .
    To takie bolesne przeżycie, przy którym leją się potoki łez ;-;
    Na całe szczęście, ja już wiem że zakochańce się spotkają jeszcze :3

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę się doczekać nowego rozdziału, iii tak oto zaczęłam czytać wszystko od początku.. nie mogę się oderwać od tego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matuchno... staram się coś napisać! Naprawdę się staram! Ale jak tylko spojrzę na to co zaczęłam pisać to wszystkiego mi się odechciewa ;c
      Spróbuję spiąć poślady i opublikować coś do końca miesiąca.
      Dziękuję za czytanie! Miło mi! :)

      Usuń
  3. Nie pamiętam czy wcześniej była ta wstawka o Izzym i Axlu, ale moim skromnym zdaniem, lepiej by to wyglądało bez niej, bo działa trochę jak taki spoiler i zarysowuje dalszy przebieg fabuły psując trochę klimat tego dzieła 😀 Ale to tylko moja opinia XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezły emocjonalny rollercoaster mi tu zafundowałaś tym opowiadaniem Reverie XD
    Najpierw mamy fajnie, wosoło rodząca się miłość, potem wszystko super miłość rozkwita, robi się coraz lepiej i nagle BOOM! Mamy przeskok w czasie i Michelle musi wyjechać. I kiedy znowu wydaje się, że będzie dobrze, że w końcu się wszystko układa znowu BOOM! I Chelle znów wyjeżdża! Nosz kurde! Życie coś nie rozpieszcza tej naszej Michelle. No ale trzeba przyznać, że dzielnie sobie radzi.

    Coś czuję, że jak skończy w końcu tą szkołę, to wyjedzie do LA i odszuka Slasha, a tam już pewnie będzie reszta Gunsów :D

    Tak po cichu liczyłam czytając ten rozdział, że Chelle już teraz ucieknie z Saulem i Stevenem, że w ostatniej chwili wsiądzie do tego samochodu i odjedzie z chłopakami do Los Angeles, no ale trudno.

    Rozdział wspaniały, od razu lecę dalej, by odkryć którego z Gunsów Michelle spotka w Denver :)

    Pozdrowienia i całuski :*

    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki