Rozdział 9. Alone again

              Znowu to samo. Kolejne rozstanie. Czułam, że już z nikim nie będzie tak jak z Saulem. Zamieszkałam w Denver z rodzicami. W 1981 r. mieszkałam w Farmington, gdzie poznałam co to znaczy żyć w małym mieście jako nastolatka. Całe dnie szwendałam się wtedy ze znajomymi ze szkoły. Dużo się śmialiśmy, spacerowaliśmy, chodziliśmy na imprezy, piliśmy, tańczyliśmy do białego rana na domówkach i marzyliśmy tylko o tym, żeby wyrwać się z tej dziury. Najlepiej pamiętam właśnie te spacery, kiedy ulice stawały się puste, słońce chyliło się ku zachodowi a my chodziliśmy bez celu ubrani w jeansowe kurtki i białe adidasy.
              Na studia przeprowadziłam się do Arizony, a dokładniej do Phoenix. Studiowałam stosunki międzynarodowe. Właśnie skończyłam drugi rok studiów, ale czułam, że to nie to. Od dwóch miesięcy byłam dziewczyną Michael'a Duff'a McKagan'a. Był zajebiście przystojny i było mi z nim dobrze, jednak nasz związek opierał się głównie na seksie. Właściwie to byliśmy tylko przyjaciółmi. Czasem on spędzał noc u mnie, a czasem ja u niego. Nie spieszyliśmy się z deklarowaniem sobie dozgonnej miłości.
              Co ciekawe, od dłuższego czasu myślałam o zaciągnięciu się do wojska. Poważnie. W tamtym czasie przebiegnięcie maratonu nie było dla mnie większym problemem. Trzy razy w tygodniu chodziłam na basen a do tego trenowałam boks od początku studiów. Złożyłam podanie o przyjęcie na służbę. Poza moją płcią nie było powodu dla którego mogliby mnie nie przyjąć.

Phoenix, 09.1983r.
          - Cześć mała, jak ci się spało? - obudził mnie Duff, wpatrywał się z uśmiechem w moją twarz.
- Sam chyba wiesz najlepiej... - powiedziałam prowokującym tonem, a on w odpowiedzi zaczął mnie całować. Najpierw w usta. Potem schodził coraz niżej. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Zauważył to i uśmiechnął się zadziornie, potem ściągnął ze mnie resztę ubrań i był moim  najdoskonalszym kochankiem.
           Duff grał na basie i gitarze, był przystojny i nie zostawiał brudnych skarpetek na podłodze. Ja kochałam jego długie włosy a on uwielbiał moje ciało. Między nami nie było jednak tego połączenia dusz, którego tak bardzo pragnęłam. Czasem chodziliśmy do kina, czasem na spacer. Czułam, że o mnie dba. Nigdy nie powiedziałam mu o Jeffreyu czy Saulu. Tak samo Hudson nic nie wiedział o istnieniu Isbella. Byłam wtedy dość zamknięta w sobie i nie miałam ochoty się uzewnętrzniać. Jeszcze nie wszystko miałam poukładane w głowie chociaż nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Nie za bardzo wiedziałam czego chcę od życia. Żyłam z dnia na dzień i cieszyłam się, że mam zdrowe nawyki.
          Tego dnia na niebie były tylko chmury i przez cały czas padał deszcz. Nie czułam się najlepiej. Miałam mdłości. Zaczęło się w środku nocy, a najgorsze, że spóźniał mi się okres... to mogło znaczyć tylko jedno.
          Wyszłam z domu. Nie widziałam Duffa od poprzedniego wieczora. Martwiłam się. Weszłam po schodach do szpitala. Cała trzęsłam się ze strachu. Poszłam do wyznaczonego wcześniej przez recepcjonistkę gabinetu. Wychodząc, patrzyłam z niedowierzaniem w małe, czarno-białe zdjęcie.. Byłam w ciąży... z Duffem.
              Nie mogłam mu przecież powiedzieć. Może sam jakoś zauważy? - myślałam. Byliśmy przyjaciółmi, ale nigdy nie myśleliśmy o poważnym związku. To by nie było w naszym stylu. On był rockmenem a ja nie planowałam dzieci. Niestety los najwyraźniej chciał inaczej.
              W chwili kiedy szłam przez miasto, zadzwonił telefon. To był Duff.
- Skarbie gdzie jesteś? Muszę Ci coś powiedzieć. Mogę wpaść do ciebie za dwie godziny? - zapytał smętnie. Nie wiedziałam o co mu chodziło, więc przyspieszyłam kroku. Przed drzwiami mieszkania schowałam zdjęcie do torebki. Weszłam do środka i usiadłam na kanapie. Kiedy przyszedł Duff był bardzo zamyślony i cholernie smutny. Nie widziałam go jeszcze w takim stanie.
- Duff? - zapytałam niepewnie - Co się dzieje?
- Posłuchaj, ja... Wiesz o tym, że zawsze marzyłem o karierze rockmana, prawda? - mówił to tak, jakby zaraz miał płakać - No więc mam na to szansę. Tylko, że muszę wyjechać do L.A. - cierpliwie czekał na mój komentarz. Obserwował moją twarz.
- No to...powodzenia i... kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro wieczorem - odpowiedział i w tym momencie popatrzył mi głęboko w oczy.
- Duff jest coś o czym muszę ci powiedzieć - powiedziałam z powagą.
- Tak? - ponaglił mnie po chwili milczenia. Powiedzieć mu czy nie?!
- Będę cholernie tęsknić - wyszeptałam ze łzami w oczach, chociaż to nie te słowa miały wypłynąć z moich ust. Duff przysunął się i zaczął mnie całować. W nocy kochaliśmy się jakby jutro miał się skończyć świat. Rano wyszedł bez słowa.

              Znowu zostałam sama. Pieprzone Los Angeles zabrało mi już dwóch facetów. Pomyślałam. Czułam się okropnie przez cały dzień. Chciało mi się płakać, ale przecież Duff nie był moim facetem. Wiedziałam tylko, że będzie mi go brakowało i to bardzo. Postanowiłam położyć się spać. Nawet się nie przebierałam. Po prostu położyłam się na łóżku i szybko zasnęłam.

***

              Następnego ranka obudziłam się z jeszcze gorszymi mdłościami niż poprzednio. Szybko zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam wszystko co wcześniej zjadłam prosto do muszli klozetowej. Zaczęłam płakać. Osunęłam się po ścianie i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili wstałam i postanowiłam wziąć się w garść. Weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie wszystkie zmartwienia. Nie myślałam o niczym. Rozkoszowałam się ciepłą wodą spływającą po moim ciele. Wyszłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem. Dokładnie wytarłam swoje ciało. Wyszłam w ręczniku z łazienki i skierowałam się do kuchni. Włączyłam radio i nuciłam pod nosem Detroit Rock City. Bardzo lubiłam tą piosenkę, a szczególnie solo. Wyszłam na balkon i wzięłam głęboki oddech.
Mały...najwyżej wychowasz się bez ojca powiedziałam sobie w myślach.

Komentarze

  1. Smutno mi ;-; Bardzo smutno. Nie lubię pieprzonych rozstań ! Jednen jest plus, że już niedługo wszyscy będą together forever :3
    PS JUŻ NA STAŁE UTWIERDZIŁAM SIĘ W PRZEKONANIU, ŻE CIĘ KOCHAM ;* (jako autorkę oczywiście :D)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i mamy w końcu i Duffa! Ekstra! Tylko szkoda, że on też musiał wyjechać.

    Czego jak czego, ale tego, że Michelle będzie w ciąży to się nie spodziewałam! I to jeszcze z Duffem!

    Znów mieliśmy przeskok w czasie, ale w sumie to dobrze. Choć nie wiem czemu, ale Michelle w tym rozdziale wydawała mi się nieco inna niż w poprzednich. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że jest starsza?

    W ogóle w pierwszej chwili wydało mi się zastanawiające, że Chelle po kolei spotykała się z każdym z Gunsów, ale potem przypomniałam sobie piosenkę "My Michelle" no i historię jej powstania.

    Ahhh, to będzie musiało być cholernie ciekawe, jak Michelle w końcu przyjedzie do LA i w końcu spotka całą ekipę Guns n Roses, czyli jak by nie patrzeć zespół złożony prawie w całości z jej byłych XDDD
    Jeszcze tylko Axla brakuje, ale to się z pewnością zmieni :)

    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie droga Reverie :***

    Lady Stardust

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki