Rozdział 39. Never say goodbye.

Izzy
Mój przyjaciel nie żyje, jeden z najlepszych kumpli! To nie może być prawda...z otwartymi ustami siedziałem przez kilka sekund na brzegu łóżka, aż nagle zerwałem się z miejsca i tylko naciągnąłem spodnie. Po drodze założyłem koszulkę i mocno walnąłem w drzwi do pokoju Michelle. Nie odpowiedziała, więc od razu wszedłem do pomieszczenia. Ujrzałem dziewczynę siedzącą w tej samej pozycji, w której siedziała kiedy wychodziłem. Tępo wpatrywała się w butelkę Danielsa stojącą naprzeciwko niej. Chwyciłem ją mocno za ramię i wyprowadziłem z pokoju. Była tak zaskoczona moim zachowaniem, że nawet nie zdążyła się poszarpać.

-Gdzie idziemy?- zapytała smętnie, tonem pozbawionym chęci do życia.

-Michelle, wiem że pokłóciłaś się ze Slashem i w ogóle jest skończonym chujem itd., ale on...nie żyje.- powiedziałem najpoważniejszym tonem jakim Bóg mnie obdarzył i czekałem na jej reakcję.

Michelle
Znieruchomiałam. NIE ŻYJE?! Że co kurwa?!
-Gdzie on jest?!- krzyknęłam głośno a Izzy wskazał ręką na dół. Zerwałam się z miejsca i wpadając na kilkunastu ludzi po drodze popędziłam po schodach na parter. Slash nie żyje. Nie to nie możliwe. Kurwa...

Dobiegłam do drzwi windy. Tuż obok nich leżał Slash, nad którym histeryzował Bach. Podskoczyłam do nich i odepchnęłam blondyna do tyłu.

-SLASH! Kurwa nie rób mi tego! Nie teraz!- krzyczałam i próbowałam go ocucić. Zaczęłam mu robić sztuczne oddychanie, aż w końcu przyjechało pogotowie. Czemu to tak długo trwało?! Odsunęli mnie na bok i przenieśli gitarzystę na nosze. Nie miał pulsu, był siny, a jego usta zrobiły się bordowe. Bałam się jak nigdy. Nie pozwolili mi nawet jechać karetką. Wsiadłam do vana razem z Izzy'm, gdy reszta smacznie spała, nie mając pojęcia co się dzieje. Jechaliśmy jakieś 10 metrów za karetką. Przybyliśmy w błyskawicznym tempie do najbliższego szpitala. Wyskoczyliśmy z auta i pobiegliśmy do windy. Zastanawiałam się nerwowo, gdzie mogli go zabrać.

-Na intensywną terapię!- powiedział Izzy i wybrał odpowiedni przycisk w widzie. Strasznie dłużył mi się czas. Czułam jakbyśmy jechali tą windą przez wieczność. Przed oczami krążyły wszystkie moje myśli. Cała ostatnia doba przyprawiała mnie o dreszcze. W końcu winda się zatrzymała i jak burza wybiegliśmy z niej. Zatrzymaliśmy się na środku korytarza i rozglądaliśmy się za jakimiś napisami na drzwiach.

-Tam!- krzyknęłam i pociągnęłam Stradlina za koszulkę. Dobiegliśmy do białych plastikowych drzwi z ogromnym napisem "Oddział intensywnej terapii". Zadzwoniliśmy dzwonkiem obok, po pielęgniarkę lub lekarza, gdyż tylko tak mogliśmy dostać się do środka. Zadzwoniłam ze 30 razy, aż w końcu jakaś kobieta w białym stroju nerwowo otworzyła drzwi.

-Tak?- zapytała pośpiesznie

-Muszę tam wejść, tam jest mój były...tam jest mój chłopak.- powiedziałam ze łzami w oczach.

-Chodzi o tego gitarzystę?- zapytała wyczekując nerwowo odpowiedzi

-Tak.- odpowiedzieliśmy w tej samej chwili z Izzy'm.

-No dobrze, tylko proszę zachować spokój, pacjenci śpią.- powiedziała spokojnie szerzej uchylając drzwi. -Proszę zaczekać na lekarza pod salą operacyjną.- powiedziała i już chciała odejść, ale zatrzymał ją Izzy

-Proszę nam powiedzieć co z nim? Czy już coś wiadomo?- zapytał brunet.

-Niestety nie mogę udzielać takich informacji.- powiedziała kobieta.

-Proszę, ja go kocham...niech mi pani chociaż powie, czy on...czy on żyje?- powiedziałam i po moich policzkach spłynęły ogromne łzy.

-Proszę tu zaczekać, zobaczę co da się zrobić.- zapytała i skierowała się na salę operacyjną. Czekaliśmy jakieś 40 minut. Nie potrafiłam powstrzymać łez.

-Kurwa...to moja wina...nie powinnam go tam zostawiać...- powiedziałam, patrząc na Izzy'ego.

-Cii, nie obwiniaj się, nic nie mogłaś zrobić.- odpowiedział i przyciągnął mnie do niego. Mocno wtuliłam się w bruneta i wylewałam mu na koszulkę litry łez. Po chwili odsunęłam się od niego i oparłam się o ścianę plecami. Nie przestawałam płakać, bardzo chciałam to zatrzymać, ale nie potrafiłam, w każdej chwili, kiedy tylko zdążyłam się opanować, nowa fala łez moczyła moje policzki. Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł z nich lekarz i ta sama pielęgniarka, która nas tu wpuściła. Oboje mięli grobowe miny i za nic nie potrafiłam z nich wyczytać co się dzieje za tymi drzwiami.

-Doktorze. Co z nim?- zapytałam łamiącym głosem.

-Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. Udało nam się przywrócić mu tętno, zrobiliśmy płukanie żołądka, jednak nie mamy pewności, czy nie zrobiliśmy tego za późno. Na razie utrzymujemy go w śpiączce farmakologicznej. Jeszcze nie mamy dokładnych wyników badań, ale pan Hudson zażył śmiertelną dawkę heroiny.- przerwał. Z moich oczu popłynęły potoki łez. Nie mogłam się opanować, byłam pewna, że zrobił to przeze mnie.-Na szczęście jego organizm jest odporniejszy na heroinę, niż, np. osoby która zażyłaby narkotyk po raz pierwszy. Gdyby nieuzależniony człowiek zażył taką dawkę to na pewno by nie przeżył.- dodał.

-Czy będę mogła go zobaczyć?- zapytałam niepewnie ciągle płacząc.

-Niestety nie, jeżeli przeżyje najbliższe kilka godzin, to zostanie przeniesiony na salę chorych, wtedy będzie go można odwiedzić.- powiedział i poszedł do jakiegoś gabinetu. Zgięłam się w pół i zasłoniłam usta dłonią. Dopiero powoli docierały do mnie wszystkie słowa, które wypowiedział przed chwilą doktor. "Jeśli przeżyje najbliższe kilka godzin" z moich oczu wypływały kolejne potoki gorzkich łez rozpaczy. Kiedy tylko Izzy powiedział mi, że Slash nie żyje w jednej chwili zapomniałam o tym co zrobił zanim to się stało. Miałam potworne wyrzuty sumienia, że to jednak przeze mnie. Nawet kiedy Izzy zapewniał mnie, że to nie moja wina, ja doskonale wiedziałam, że było inaczej. Żałowałam, że pozwoliłam mu się we mnie zakochać, że w ogóle się poznaliśmy. Gdybyśmy nigdy się nie spotkali nasze osobne życia z pewnością wyglądałyby znacznie lepiej. Slash byłby rockmanem i pewnie nie dożyłby 30 lat, a ja byłabym lekarzem, może nawet wojskowym i w tedy żyłabym z dnia na dzień, ze świadomością,  że zaraz mogę umrzeć zabita kulką, albo w jakikolwiek inny sposób. Nie martwiłabym się o tego ćpuna...ale może właśnie tak miało być? Może miałam go przed tym jakoś uchronić? Nie wierzyłam w przeznaczenie i inne takie, ale nagle do głowy przychodziły mi przedziwne wizje i całkiem realne myśli. Siedząc tak na podłodze i płacząc zauważyłam współczujące spojrzenie Stradlina.

-Izzy...a co jeśli on...- załamałam głos i nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku

-Cii nic takiego się nie wydarzy. Obiecuję.- powiedział spokojnie i przytulił mnie siadając tuż obok. Po chwili zaczął nucić Don't cry... Całkiem się rozkleiłam i zamoczyłam mu łzami drugą połowę koszulki. Głaskał mnie po włosach i starał się jakoś uspokoić, po chwili przestałam płakać i zaczęłam uważnie wsłuchiwać się w każde słowo piosenki, przypomniało mi się jak Slash nucił mi podobną melodyjkę jeszcze kiedy mieszkaliśmy w Kansas. Uśmiechnęłam się prawie niewidocznie i oderwałam się od Izzy’ego. Wyglądał na strasznie zmęczonego, ale wiedziałam, że nawet jeśli powiem mu żeby wracał do hotelu to i tak tego nie zrobi.

-Powinienem zadzwonić do chłopaków.- powiedział wpatrując się w moje zapłakane oczy.

-Jasne, racja.- powiedziałam szybko i pozwoliłam mu wstać. Wyciągnął przede mnie rękę i pomógł mi się podnieść. Wyszliśmy z oddziału i zaraz natknęliśmy się na telefon na ścianie. Izzy znalazł w kieszeni parę drobniaków i wrzucił je do urządzenia. Wykręcił numer do hotelu, po chwili połączyli go z pokojem Axla.

Izzy
-Axl…przyjedźcie z chłopakami do szpitala.- powiedziałem

-Co ty sobie kurwa jaja robisz?! Jest 6 rano pojebie!- krzyczał tak głośno, że chyba nawet Michelle usłyszała

-Slash jest w szpitalu!- przerwałem mu również krzycząc. Axl zamilkł

- Ja pierdole…zaraz będziemy, który to szpital?- zapytał, a ja podałem dokładny adres i rozłączyłem się. Michelle patrzyła na mnie tak, jakby zaraz znowu miała wybuchnąć płaczem. Bez wahania ją przytuliłem. Wróciliśmy na oddział, oczywiście wcześniej znowu otworzyła nam ta sama pielęgniarka. Usiedliśmy na twardych krzesłach obok Sali Operacyjnej. Widziałem, że było jej zimno, ale nie zdążyłem nawet zabrać jakieś bluzy z hotelu, więc poszedłem do jednej z pielęgniarek i poprosiłem o koc. Po chwili wróciłem do Michelle i okryłem ją szczelnie ciepłym kocem w kratę. Posłała mi dziękujące spojrzenie i podkurczyła nogi podciągając je pod brodę. Na kolanach ułożyła swoją głowę, co chwila pojedyncze łzy kapały z jej oczu. Chciałem jej pomóc, w jakikolwiek sposób, ale za chuja nie wiedziałem jak mam to zrobić. Po niecałych 30 minutach do drzwi ktoś nerwowo próbował się dodzwonić. Szybko wyszła do tego kogoś pielęgniarka i lekko uchyliła drzwi. Zobaczyłem włosy Rose’a i Duffa. Poderwałem się z miejsca i popędziłem do drzwi.

-To nasi przyjaciele proszę ich wpuścić.- powiedziałem i posłałem kobiecie uwodzicielski uśmiech. Chyba podziałało, bo ta tylko skromnie się uśmiechnęła i wpuściła chłopaków i Letty.

-A gdzie reszta dziewczyn?- zapytałem zdziwiony

-Zostały, jeszcze nie do końca wytrzeźwiały…- powiedział cicho Duff i skierował wzrok na krzesła, na których siedziała Michelle. Od razu do niej pobiegł wpadając po drodze na jakiegoś lekarza, który na szczęście nie przejął się tym zbytnio i poszedł przed siebie.

Michelle
Poczułam na prawym ramieniu czyjąś dłoń. Uniosłam smutny wzrok wyżej i zobaczyłam smutnego Duffa. Blondyn nachylił się nade mną

-Maleńka…strasznie wyglądasz…- powiedział, czym wywołał na mojej twarzy krótkotrwały uśmiech.

-Duff tak strasznie się boję…kurwa, to moja wina!- uniosłam ton, a chłopak nic nie mówiąc przytulił mnie mocno do siebie. Po chwili przyszła reszta zespołu i Letty.

-Jezu…kochanie uspokój się, proszę cię.- powiedziała delikatnym głosem dziewczyna Stradlina. Popatrzyłam na nią żałośnie i wpatrywałam się w jej oczy. Po chwili odwróciłam wzrok w drugą stronę i zobaczyłam zaspane twarze moich najbliższych przyjaciół.

 -Michelle…a wiadomo już co z nim? I właściwie to co się stało?- zapytała w końcu Letty

-Izzy…wszedł do mojego pokoju i powiedział, że Slash nie żyje, pobiegliśmy tam i zabrali go do szpitala. Lekarz powiedział, że Slash jest w śpiączce farmakologicznej i jak przeżyje kilka następnych godzin to…- powiedziałam jednym tchem i bałam się kontynuować dalej.

-Kurwa… a tak właściwie to czemu on tu trafił…?- zapytał Steven przerywając dłuższą chwilę milczenia.
-Za dużo wziął.- powiedział Izzy

-Chciał się zabić.- powiedziałam jednocześnie z nim. Wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia i czekali na dalsze wyjaśnienia. Nie mogłam już znieść tego milczenia, więc wstałam nerwowo i poszłam w stronę drzwi zostawiając wszystkich na oddziale.

Duff
Kiedy Michelle wstała zobaczyłem, że Izzy pokazuje mi ruchem głowy żebym za nią poszedł. Bez wahania wstałem i dogoniłem ją, kiedy otwierała drzwi. Milcząc wyszliśmy z oddziału.

-Chodź, kawa dobrze ci zrobi.- powiedziałem i zaprowadziłem ją na dół, gdzie był automat. Kupiłem dwie duże czarne kawy. Jedną podałem Michelle, a drugą szybko wypiłem. Usiedliśmy na ławce przed rejestracją. Na dworze zaczynało się rozjaśniać, jednak zaczął padać deszcz, chyba nawet zanosiło się na burzę. Bezradnie patrzyłem jak ta dziewczyna stopniowo się załamuje. Za każdym razem kiedy ktoś wchodził do budynku wiało zimnym powietrzem. Zauważyłem gęsią skórkę na rękach Michelle, więc szybko dałem jej moją bluzę.

-Dziękuję Duff.- powiedziała ze łzami w oczach i powróciła do poprzedniej czynności, jaką było bezmyślne wpatrywanie się w kawę. Nagle szybko skończyła pić i dała mi znak głową, że idziemy.

-Michelle, czemu…- zacząłem ale mi przerwała

-Jeśli chcesz pytać o to co się stało to lepiej się zamknij bo i tak nie uzyskasz odpowiedzi.- powiedziała oschle

-Nie...Izzy powiedział mi co nieco.- postanowiłem już o nic nie pytać. Wróciliśmy na piętro i zadzwoniliśmy do drzwi. Steven i Izzy właśnie wychodzili więc od razu nam otworzyli.

-A wy gdzie się wybieracie?- zapytał Duff

-Na fajki, idziesz? Tu nie wolno palić.- powiedział Stradlin i wskazał palcem na znak zakazu wiszący na ścianie. Spojrzałem na Michelle, która wygoniła mnie wzrokiem i dołączyłem do chłopaków. Izzy po drodze dokładniej opowiedział nam całe zajście.

Michelle
Wróciłam na oddział. Przed salą siedział zamyślony Axl i podenerwowana Letty. Znacznie się uspokoiła kiedy mnie zobaczyła. Zajęłam moje poprzednie miejsce i włożyłam buzę Duffa  na ręce.

-Michelle on z tego wyjdzie... zobaczysz. To silny facet…- zaczął mówić Axl podnoszącym na duchu tonem

-Wiem…ale jeśli nie to...- powiedziałam po chwili i moje oczy znowu się zaszkliły. Axl objął mnie po przyjacielsku ramieniem

-Jak masz głupio gadać to lepiej nic nie mów.- powiedziała Letty i położyła dłoń na moim ramieniu. Chwilę później cała reszta wróciła na górę. Jeszcze przez kilka godzin wszyscy pocieszali się nawzajem, potem postanowili wracać do hotelu. Axl odwołał wszystkie kolejne koncerty.  Wszyscy byli totalnie zdołowani, ale chyba po mnie było to widać najbardziej. Nigdy nie sądziłam, że będę przeżywać coś tak strasznego. Przez jakieś 20 minut Letty i chłopacy próbowali mnie namówić żebym wróciła z nimi, jednak ja kategorycznie się nie zgodziłam. Kiedy oni wyszli, zostałam sama z Duffem. Postanowił ze mną posiedzieć. Byłam mu za to cholernie wdzięczna, bo nie chciałam siedzieć sama w tym szpitalu. W ciszy siedzieliśmy na krzesłach. Sama nie wiem kiedy zasnęłam...

Komentarze

  1. Hmmm... Zabić cię, czy jeszcze poczekać? xD
    Nic nie wyjaśniłaś! Wiem tyle co i przedtem. I mam niby czekać do piątku? No nieee....!
    Ale on przeżyje. Ja to czuję, on musi!!!!!
    Sorry, że dziś tak krótko, ale (uwaga, szok) uczę się na sprawdzian na jutro -.- Tak, ja się uczę xD Dziwne. No to tyle. Genialnie jest, tylko niech przeżyje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahaha poczekaj! Nie zabijaj mnie jeszcze! Może nie do piątku... możliwe że dodam dzisiaj jeszcze jeden rozdział... :D

      Spoko spoko ucz się ucz, nauka to potęgi klucz :D
      Powodzenia na teście! :D

      Dobra dobra przeżyje...niech ci będzie... :D

      Usuń
    2. Ahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahhahhhhahahahaahahahahahahahah!!!!!!!!!!!!!!!!!!
      Wiedziałam!!!!! Aha, ehe, aha!!
      Osz fak, teraz mi wpadło do głowy, że na pewno będzie miał amnezję!! O.o Błagam, nie rób mu tego... Choć to byłoby śmieszne xD Nie pamiętałby, że jest gitarzyst... ożesz! Nie umiałby grać na gitarze?!!?!?
      Nie... tego się nie da zrobić xD

      Usuń
    3. Ahaha ty wiesz, że to świetny pomysł... ;) może go wykorzystam... nie wiem zobaczę, poczekaj a się przekonasz :D

      Usuń
  2. Nieeeee ! Slash musi przeżyć rozumiesz to ?! A jak nie przeżyje, to mam taką piękną wizję. Lekarz oznajmi Duffowi i Michelle o tym, że Slash nie przeżył. Michelle gdzieś pobiegnie i teraz to ona się zaćpa! Tak mnie natchło. o.o Chore myśli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, bez nerwów...

      A wiesz ty że nawet przez chwilę przemkła mi przez głowę taka myśl? Chciałam uśmiercić połowę zespołu, ale to chyba byłoby zbyt drastyczne, więc wymyśliłam coś innego 8D

      Usuń
  3. To zapewne mój ostatni komentarz w tym roku (haha ale suchar XD)

    No więc rozdział cudowny i mega trzymający w napięciu. Czytałam z zapartym tchem. Pojawia się tu tylko jeden problem, mianowicie do tak pięknych i poważnych rozdziałów aż ciężko napisać powalony i bekowy komentarz XDDD
    Nie no, ale serio rozdział super! :D
    Duff jest tu taki kochany <3 Izzy z resztą też! Obaj widać, że troszczą się o Michelle.

    No a biedna Chelle, nie powinna się tak obwiniać, to w końcu nie jej wina.

    Slash jak się ocknie powinien i tak dostać od Chelle wpierdol XD nie dość, że ją zdradził to jeszcze próbuje się zabić i sprawia, że Chelle ma wyrzuty sumienia! Serio, jeśli ona mu nie wpieprzy to chyba normalnie ja to zrobię! XD

    No a korzystając z okazji to chciałabym Ci życzyć wszystkiego co najlepsze w nowym roku! <3<3<3 wielu szalonych chwil, dużo koncertów i całej masy inspiracji do tworzenia Twoich cudownych opowiadań!

    Pozdrawiam bardzo bardzo bardzo serdecznie! :***

    Lady Stardust :***

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 117. Please, don’t touch

Rozdział 12. Nie martw się, skarbie

Rozdział 1. Żeglujące statki